Przekłady z szuflady II: Goethe
„Dlaczego
mówisz nam to wierszem?”
Wiersze
odnoszą jakiś skutek. Gdy mówi się do was prozą, zatykacie uszy.
Goethe
Goethe od
młodości zdradzał zamiłowanie do przysłów i rymowanych sentencji, powszechnie
wówczas używanych w języku mówionym. W XV księdzie Zmyślenia i prawdy opisuje, jak to niekiedy w dyskusjach
prowadzonych w jego domu rodzinnym we Frankfurcie wszyscy ich uczestnicy
chętnie posługiwali się takimi powiedzonkami, a ojciec czasem wręcz „naprędce
[...] wymyślał nowy jakiś rymowany aforyzm, mający nas zaskoczyć i zmieszać”
(wszystkie cytaty: za Z mojego życia. Zmyślenie i prawda, przeł. Aleksander Guttry, PIW
Warszawa 1957). Mnóstwo takich apoftegmatów
Goethe mógł znaleźć także w poezji niemieckiej XV i XVI wieku, która stała się
ważnym wzorcem jego własnej twórczości – Knittelvers,
którym później napisze większą część Fausta
był też wytworem tamtych czasów. „Poezja XVI wieku przeważnie jest jędrna i
dydaktyczna: nie zabrakło więc w naszym języku poważnych sentencji i fraszek,
którymi posługiwały się wszystkie warstwy społeczne od najniższych do
najwyższych. I nam, młodym, posłużyły one za wzór”, pisał w swych
wspomnieniach. Puryści językowi późniejszych epok i ich literaccy papieże,
przede wszystkim Gottsched tępili to
zamiłowanie do ludowych mądrości, nazbyt ich zdaniem plebejskie, a skutki tych
wysiłków odczuł za młodu i Goethe, zwłaszcza podczas swych studiów w Lipsku:
„Łatwo zrozumieć, ile młodzieniec o bujnym temperamencie musiał wycierpieć z
powodu tego ustawicznego mentorstwa, jeśli się zważy, że nie tylko wymowa, na
co ostatecznie można by się jeszcze zgodzić, ale i sposób myślenia, wyobraźnia,
uczucia i przywiązanie do stron rodzinnych miały paść ofiarą tych zakazów.
[...] Miało mi więc być zabronione używanie zwrotów zaczerpniętych ze źródeł
mądrości Pisma świętego, a także posługiwanie się wyrażeniami dobrodusznych
kronikarzy. Miałem więc [...] wyzbyć się
zwyczaju używania przysłów, które przecież bez długich ceregieli trafiają w
sedno; miałem się wyrzec wszystkiego, com sobie z młodzieńczym zapałem
przyswoił; w głębi duszy czułem się zmiażdżony i nie wiedziałem już sam, jak
się wyrażać o najzwyklejszych rzeczach”.
„Bujny
temperament” poety wziął jednak ostatecznie górę nad pedanterią XVIII-wiecznych
stróżów poprawności językowej, a sentencjonalność wzorowana na dawnych
przysłowiach, aforystyczna zwięzłość i skłonność do zaskakujących czasem
puent „bez długich ceregieli
trafiających w sedno” stały się jednym ze znaków rozpoznawczych jego twórczości
– ostatecznie Faust daje się czytać
także jako zbiór takich właśnie rymowanych aforyzmów. A pewna narastająca z
wiekiem pokusa dydaktyzmu sprawiła, że w późniejszych latach życia Goethe
zapełnia całe kalendarze takimi luźnymi
sentencjami, z których bardzo wiele stało się z czasem potocznymi zwrotami i
powiedzeniami („Nic się nie zapisuje łatwiej// Niż kalendarz”, zauważy w
którejś z owych notatek). Szczególnie ochoczo czyni to w latach 1812-1814 i w
edycji Dzieł z 1815 roku zamieści już spory ich wybór. Inne
znajdą się w Dywanie Wschodu i Zachodu
z 1819 roku i jako Ksenie dobrotliwe w
tzw. Wydaniu ostatniej ręki z 1827
roku. W późniejszych edycjach –
uzupełnione także o zapiski znalezione
wśród nieopublikowanych za życia rękopisów – pojawiają się one odtąd w
rozmaitych wyborach i układach jako swoiste uzupełnienie Maksym i refleksji, a ich
łączną liczbę szacuje się na około 900.
„Nie wszystkie w Saksonii
wyrosły te słowa//Nie wszystkiem w ogródku moim wyhodował”, wyznawał szczerze
Goethe, który swą inwencję wspomagał zbiorami przysłów i sentencji,
wypożyczanymi w bibliotece weimarskiej. Mimo to jego wierszowane aforyzmy to
dziełka zazwyczaj na wskroś oryginalne. Ich tematyka jest niejednorodna. Są wśród nich krótkie przemyślenia natury
ogólnej, złośliwostki pod adresem polemistów, rymowane rozważania o Bogu,
świecie i przyrodzie, refleksje metafizyczne, filozoficzne i historyczne,
obserwacje natury obyczajowej, wreszcie kapitalne autocharakterystyki, dowcipne,
ale i niepozbawione dystansu wobec siebie, często w formie miniaturowych
dialogów. Nietrudno się w nich doszukać wątków i tematów, przewijających się w
całej jego twórczości i rację miał pewnie autor sławnej niegdyś monografii o
Goethem, Friedrich Gundolf, określając je jako „parerga i paralipomena
wielkiego życia i dzieła”. Ale choć
zapiski te podejmują niekiedy kwestie niemałej wagi i powagi, to przecież
częściej niż patetyczny głos doktora Fausta słychać w nich ironiczny chichot
Mefista. Pewnie dlatego – ironia to w literaturze jeden z najlepszych środków
konserwujących – spora ich część znakomicie przetrwała próbę czasu i – jeśli
wolno tu strawestować słowa Prologu w
Niebie z Fausta – wciąż bawi i fascynuje „jak pierwszego dnia”.
Tadeusz Zatorski
Po ojcu wziąłem w spadku posturę,
Stateczność w postępowaniu,
Z matki pogodną mam naturę
I radość w bajek zmyślaniu.
Pradziad urodzie
okazał względy,
Co wciąż powraca cieniem,
Prababka kochała złoto i diamenty,
Stąd czasem to w dłoniach drżenie.
I jeśli to suma owych składników
Rezultat tworzy finalny –
Co jeszcze się w tym osobniku
Da nazwać… oryginalnym?[1]
Jeśli chcesz wkroczyć w Nieskończone,
W Skończonym w każdą zmierzaj stronę.
Kto nie odmawia Bogu zaufania,
Ten już dostąpił zbudowania.
Powietrze czystym mniemane bywa,
Choć stal i kamień w sobie ukrywa.
Te, rozpalone, spotkać się rade,
By metalowym i skalnym spaść gradem.
Co bowiem ognia łupem się staje,
Ziemi ciężarem być już przestaje.
Po cichu w lotny stan przechodzi,
I w górę dąży, skąd się wywodzi.
Takoż na Ziemię znów zstępuje,
Co wcześniej z Ziemi ulatuje.
I nas to spotyka raz za razem,
Bośmy na przemian materią i gazem[2].
Nie musisz walczyć z przeznaczeniem,
Lecz nie unikaj go tchórzliwie.
Jeżeli wyjdziesz mu naprzeciw,
Pociągnie cię za sobą tkliwie.
Dlaczegóż to tak miły jest nam Bóg?
Bo nigdy nie zagradza naszych dróg.
Każdy doświadczy, kimkolwiek by być miał,
Ostatecznego szczęścia i ostatniego dnia.
Gdy w ciszy czysty kształt zachowujesz,
Wokoło burze szaleć mogą.
Im bardziej się człowiekiem czujesz,
Tym podobniejszy jesteś bogom.
Wciąż ci w głowie i sercu potrafi zaszumieć?
Los nic lepszego ci nie da.
Kto już ni kochać, ni błądzić nie umie,
Ten niech się każe pogrzebać.
Niech mnie za żywot mój potępiają,
Odpowiem na to szczerze:
Inni swe upojenia przesypiają,
Moje zostaje na papierze.
Czystych się rymów pragnie namiętnie,
Lecz za myśl czysto wypowiedzianą,
Najszlachetniejsze ze wszystkich wiano,
Ja wszystkie rymy oddałbym chętnie[3].
Pokora
W
dziełach, które mistrzowie tworzyli,
Widzę jedynie, co uczynili.
Kiedy zaś własne twory zobaczę –
Co trzeba było zrobić inaczej
„Dlaczego ludzie cię opuścili?”
Nie sądźcie, że mnie znienawidzili.
W końcu i ja już rzadko mam chętkę
Na dłuższą z kimkolwiek pogawędkę
Artysto, twórz! I ceń milczenie.
Twój wiersz niech będzie ledwie tchnieniem.
Mowa i przeczenie
Nie musicie mi wcale przeczyć, by mnie z konceptu wytrącić,
Przecież gdy tylko przemówimy, już zaczynamy błądzić.
„Jak zajść tak daleko ci się udało?
Mówią, że dokonałeś niemało”
Mądrze do rzeczy się zabrałem
I o myśleniu nie myślałem.
Co my, poeci, chętnie ścieśniamy,
Oni muszą poszerzyć,
A prawdę w takie wprawiają ramy,
Że nikt już w nią nie wierzy[4].
Wykładni dokonując, niczym się nie trwóżcie,
Myśli wy-łożyć nie umiecie? Nową pod-łóżcie.
Dziel wciąż i władaj! – Słuszny to rozkaz.
Jednocz i kieruj! – Lepszy drogowskaz.
Czy wolno komuś lud oszukiwać?
Nie! – Odpowiem rzetelnie.
Lecz gdybyś jednak chciał go okłamać,
To nie kłam zbyt subtelnie.
„Powiedz mi, co zawiera historia Kościoła,
Tak bym ją myślą ogarnąć zdołał;
Mnóstwo wszak o niej można przeczytać,
Ja chcę, czym jest to wszystko, zapytać”.
To dzieje wrogich dwóch stronnictw boksu:
Historia arian i ortodoksów.
Przez wieki całe tak się przędzie
I do sądnego dnia prząść będzie[5].
Nie myślcie, że bredzę, że kłamię zgoła,
Gdy chcecie, innego szukajcie jej kształtu!
A jednak: cała historia Kościoła
To mieszanina błędu i gwałtu.
Nie każdy chodzi wspólnymi ścieżkami.
Pająki powietrznymi wędrują drogami.
Gdy rezonerstwo poezję gubi,
Szczerze poezja rozumność lubi.
„Saduceuszem zostanę raczej!
Myśl doprowadza mnie do rozpaczy,
Że ci, co zawsze mnie tu nudzili,
I wieczność by sobą wypełnili.
Jednakie byłoby to wciąż błotko
Rozbrzmiewające niebieską plotką”.
Sądzisz niemądrze, każdy to pozna –
Tam w górze wszystko przemiany dozna.
Zaledwie
parę godzin trwało,
By znalazł Bóg, co należało[6].
Nic mam nie przeciw pobożności –
Źródło wygody to i radości.
Kto bez niej iść przez życie skory,
Ten trud zadaje sobie spory.
Własnymi musi drogami chodzić,
Umieć i sobie, i drugim wygodzić,
A przy tym ufać
niewzruszenie,
Że Bóg nań patrzy z zadowoleniem.
Już łatwiej splatać wieńce laurowe,
Niż znaleźć jedną godną ich głowę.
Kto czas rzetelnie
wykorzystać umie,
Nie szuka daleko, gdy chce coś zrozumieć.
Gdy radość mowy w dobrej się zjawi godzinie,
Wówczas słowo prawdziwie z ust i z serca płynie.
Co w czasów galerii minionych
Rozbłysło doskonałością,
Zawsze ktoś kiedyś, zaciekawiony,
Raz jeszcze odczyta z radością.
Chłop z niego jak trzeba, bo – wyjaśnić śpieszę –
Najpierw żonę bije, a potem ją czesze.
I jasne „tak”, i jasne „nie”,
Jednako – gdy szybkie – ucieszy mnie.
Jak? Kiedy? Gdzie? – Bogowie sekretów swych strzegą.
Trzymaj się zawsze Ponieważ i nigdy nie pytaj Dlaczego?[7]
Wieczorem wybiłem sto much pracowicie,
A dziś mnie jedna zbudziła o świcie.
Gdy nas udręki gnębią i trudy,
Gorąco wówczas pragniemy… nudy.
Czyn to, na który nie każdy się waży:
We własnym tłuszczu się usmażyć.
Po co martwego chcesz jeszcze okadzać?
Trzeba mu było za życia dogadzać.
Któż by nie wiedział, komu cześć okazać chcecie:
Nie jemu to, lecz sobie pomnik budujecie.
Jeśliś wartością swą cieszyć się rad,
Docenić musisz także świat.
Młodzi ofiarą padają złudzenia,
Że to ich chrzciny były dniem stworzenia.
A przecież dobry obyczaj każe
Pamiętać, co chrzestni przynieśli w darze.
We wnętrzu też się kosmos kryje cały,
Stąd wielu ludów obyczaj tak godzien pochwały,
Że każdy, co mu się najlepszym zdaje,
Za Boga, i to swojego Boga pokornie uznaje.
Oddaje mu Ziemię i Niebo z lubością
I czcią go otacza lękliwą, a czasem miłością.
Nie posuwaj się za daleko,
Zły obrałeś kierunek,
A Bóg nie co tydzień
Wystawia rachunek.
Kto się z dawnymi autorami zmaga,
Objaśnień się i przypisów domaga.
Nowych odczytać ponoć każdy umie,
A przecież bez tłumaczenia nikt nic nie rozumie.
Dobrze zrobiłem rzeczy niemało,
Lecz potem mnie to już nie zajmowało.
Błędy zaś, co mi się wymknęło ich parę,
Wciąż powracają nocnym koszmarem.
Gesty osobliwe, dziwaczna postawa,
To męka wciąż tak żyć.
Nikt nie chce się czymś dopiero stawać,
Każdy chce kimś już być[8].
Dlaczego poetom się zazdrości?
Bo dobrze im w masce zuchwałości.
A nas tymczasem okrutnie boli,
Że nam na zuchwalstwo nikt nie pozwoli.
Obowiązek obywatelski
6 marca 1832
Niech każdy przed swym domem zamiecie,
A nigdzie śmieci nie znajdziecie;
Niech w swoim rzemiośle nabędzie biegłości,
A ład i dobro w radzie[9]
zagości.
Niech do klasztoru się nie wybiera,
Kto wcześniej sobie nie uzbiera
Grzechów zapasu jak należy,
By kiedy klęknie do pacierzy,
Tej jednej nie brakło mu uciechy:
Słodkiego żalu za owe grzechy.
„Niejeden z uczniów twej rady szuka,
Wszak długi żywot najdroższym z marzeń,
Jakaż więc twoja dla nas nauka?”
To żadna sztuka się zestarzeć,
Znieść to cierpliwie – oto sztuka!
„Powiedz, dlaczego od nas odchodzisz,
Naukę chcesz naszą porzucić?”
Nie piszę, by waszej próżności dogodzić,
Lecz by was czegoś nauczyć.
Kto w dziejach żyje zanurzony,
Ma się przed chwilą korzyć?
Tylko kto w otchłań czasu wpatrzony,
Przemawiać godzien i tworzyć.
Nauk rozumnych mężów i świętych
Zawsze słuchałem szczerze przejęty.
Nie mogły tylko być nazbyt długie,
Bo długich przemów czegoś nie lubię.
O co zaś trzeba się starać najbardziej?
Świat poznać, a nie mieć go w pogardzie.
Gdy tyle tu lat co ja przepędzicie,
Jak ja spróbujcie pokochać życie.
Nie bądź tak dumny ze swej mądrości,
To raczej skromność chwały przysparza,
Wszak ledwieś wyrósł z błędów młodości,
Już je o błędy wieku pomnażasz.
Niemcy to naród poczciwy zgoła,
„Chcę tylko dobra – każdy tu woła –
Dobrym zaś zwykłem nazywać z dumą,
Co mnie jest miłe i moim kumom.
A reszta? Trudno ją objąć wzrokiem,
Więc z góry gardzę już jej widokiem”.
Przeciw tłumowi nic nie mam w istocie
Rzecz w tym, że gdy się znajdzie w kłopocie,
Zawsze, żeby odpędzić szatana,
Szubrawca wzywa albo tyrana.
Młodych słucham z ochotą, by i pletli od rzeczy,
Nowe rozbrzmiewa dźwięcznie, stare jeno skrzeczy.
O prasy słodka wolności!
Szczęśliwi jesteśmy wszak, bo
Na każdych już targach gości
In dulci jubilo.
Sto pism drukujmy nowych,
Pilnujmy tylko by,
Nikt nie śmiał podnieść głowy,
Kto myśli inaczej niż my.
[1] Karl August Böttiger, dyrektor gimnazjum weimarskiego,
w listopadzie 1798 roku zanotował w swym pamiętniku: „Ojciec Goethego był
sztywnym, lubiącym ceremonie radcą frankfurckim. Wszystko, co w Goethem
kanciaste, wymuszone, sztuczne, wyniosłe ma on po ojcu, który go zresztą we
wczesnej młodości sam nauczał. [...] To, co zgrabne, genialne, ma po matce.”
Sporo
niejasności kryje w sobie fragment o „pradziadku. Zazwyczaj łączy się tę aluzję
z dziadkiem poety ze strony matki, Johannem Wolfgangiem Textorem, który podczas
swej praktyki w Wetzlarze oskarżony został przez jednego z tamtejszych
mieszczan o uwiedzenie jego żony. Zdradzony mąż przedstawił nawet jako dowód
winy pechowego kochanka pozostawioną przezeń na miejscu występku perukę. Ale to
nie jedyna możliwa interpretacja. W oryginale mowa o Urahnherr, a więc dosłownie „praprzodku”. Co zresztą miałoby
znaczyć „powracanie cieniem” tej historii sprzed lat (w oryg. Das spukt so hin und wieder)? Jednym z
przodków Goethego był niejaki Jorg Weber, lokaj hrabiego Wolfganga II von
Hohenlohe w Weikersheim, ożeniony – zgodnie z rodzinną legendą – przez hrabiego
z jego pokojówką i kochanką Anną, gdy ta zaszła z nim w ciążę. Hrabia trzymał
do chrztu chłopca, któremu nadano imię Wolfgang, opłacał jego wykształcenie i
protegował także w późniejszym wieku. Tenże Wolfgang był pierwszym, który
zlatynizował swoje nazwisko (Weber = tkacz) na Textor. Odtąd z pokolenia na
pokolenie najstarszy syn w rodzinie Textorów zawsze nosił imię Wolfgang, co
mogłoby być właśnie owym „cieniem”. Sam Goethe, wspomina zresztą w Zmyśleniu i prawdzie, o pogłoskach
wywodzących jego przodków od jakiegoś szlachcica wysokiego rodu.
Jeszcze
bardziej tajemnicza jest uwaga na temat babki „kochającej złoto i diamenty”.
Trudno ją odnieść do konkretnej osoby, a „drżenie dłoni” (w oryg. Das zuckt wohl durch die Glieder) to,
być może, autoironiczna aluzja do własnego umiłowania bardzo wysokich
honorariów, z którego był powszechnie znany wśród ówczesnych wydawców (wspomina
o nim także Schiller w liście do Cotty z 18 maja 1802 roku).
Puentę wiersza Karl Otto Conrady (Goethe. Leben und Werk) interpretuje jako przejaw łagodnej
autoironii wobec stylizacji na „oryginalnych geniuszy”, modnej w czasach jego
młodości. A na krótko przed śmiercią, w
rozmowie z Frederikiem Jacobem Soretem 17 lutego 1832 roku Goethe stwierdził:
„Moje dzieło jest dziełem kolektywnej istoty, noszącej nazwisko Goethe”.
[2] Prawie do końca XVIII wieku sądzono, że meteory tworzą
się z oparów złożonych z cząstek metali i kamieni, połączonych ze sobą w
następstwie wyładowań elektrycznych. Cząstki te miały krążyć między ziemią a
niebem podobnie jak para wodna i deszcz. Pogląd o pozaziemskim pochodzeniu
meteorytów uważany był za ludowy zabobon, a jego słuszności dowiódł dopiero w
1794 roku niemiecki fizyk Ernst Florens Friedrich Chladni. Goethe niezmiernie
szanował Chladniego (którego znał osobiście i nazywał „chlubą narodu”),
najwyraźniej jednak tradycyjna teoria pochodzenia meteorytów, zachowała dla
niego pewien urok. Korespondowała ona bowiem dobrze z jego własnymi
wyobrażeniami o rytmie świata i życia, wyznaczonym przez następowanie po sobie
wdechu i wydechu, systoli i diastoli, regressio
i emanatio, oraz z jego poglądami
eschatologicznymi, zakładającymi nieustanne krążenie ludzkich dusz
(entelechii), dematerializujących się i materializujących. Goethe czerpał tu z
pism Plotyna, nieobca mu też była fascynacja metempsychozą i reinkarnacją. Por.
także Śpiew duchów nad wodami z 1789
roku: „Dusza człowiecza//Podobna wodzie://Z nieba przybywa, //Ku niebu się
wznosi, //I znowu zstąpić //Na ziemię musi, //Wciąż się przemieniając”.
[5] W oryginale: „Zwei
Gegner sind es, die sich boxen,//Die
Arianer und Orthodoxen.” Rosnąca popularność boksu w XVIII-wiecznej Anglii sprawiła,
że angielskie słowo box trafiło –
głównie za pośrednictwem relacji z podróży do tego kraju – także do Niemiec.
Początkowo pisano je zresztą najczęściej przez
a (baxen). Goethe był
pierwszym, który w przytoczonym tu wierszu wprowadził je do literatury.
Goethe
od młodości interesował się dziejami Kościoła i herezji. Jedną z ważniejszych
lektur jego młodości była Unparteiische Kirchen- und Ketzerhistorie („Bezstronna historia Kościoła i kacerzy”, 1699–1700)
Gottfrieda Arnolda, której autor, teolog
ewangelicki sprzyjający pietyzmowi, na ogół wyraźnie opowiadał się po
stronie herezji potępionych przez kościelną ortodoksję, w tym i arianizmu.
Arianizm, kierunek zwany tak od swego twórcy, Ariusza (ok. 256 – 336)
sprzeciwiał się koncepcji Trójcy św., uznając Chrystusa za stworzonego przez
Boga, lecz nie współistotnego Bogu – Bóg był jeden, a Syn i Duch byli jedynie
jego „hipostazami”. Ariusz został ekskomunikowany w 318 roku, a jego nauki
potępiono na soborze w Nicei w 325. Odżywały one jednak tu i ówdzie także
później, np. wśród socynian i unitarian. Goethe w rozmowie z Eckermannem 4 stycznia
1824 roku mówił: „Wierzyłem w Boga i w naturę oraz w zwycięstwo dobrego nad
złem. Ale to pobożnym duszom nie wystarczyło, miałem jeszcze wierzyć, że trzech
równa się jednemu, a jeden trzem, to wszakże sprzeciwiało się odczuciu prawdy
mojej duszy”. Być może „arianie” byli, jak chcą niektórzy komentatorzy,
synonimem czy symbolem heretyków w
ogóle.
Ciekawej interpretacji
wiersza dostarcza Albrecht Schöne (Goethes
Farbentheologie, München 1987, s. 68-75). Schöne wskazuje, że ortodoksyjną
doktrynę trynitarną Goethe porównywał do
Newtonowskiej koncepcji światła, powszechnie przyjętej (ortodoksyjnej) wówczas
w fizyce, a podważonej przez niego samego w Nauce
o barwach: „To pomysł iście kleszy! Albowiem Kościół od dawien dawna
rozszczepia swego Boga na trzy, tak jak i wy na siedem rozszczepiacie światło”.
Poeta postrzegał się tu w roli heretyka występującego przeciwko obowiązującej
ortodoksji. „[...] Goethe pojmował swoją walkę z Newtonem jako kontynuację tego
właśnie wielkiego sporu religijnego innymi środkami” (Schöne). Na dowód Schöne
przytacza fragment listu Goethego do Zeltera, z 4 lutego 1832 roku, poświęcony
Thomasowi Seebeckowi, jedynemu chyba ówczesnemu fizykowi, który w sporze wokół Nauki o barwie stanął niegdyś po stronie
poety. W 1818 roku Seebeck został członkiem Królewskiej Akademii Nauk w
Berlinie i już ze znacznie mniejszym zapałem bronił koncepcji Goethego, który
skomentował to tak: „Skoro został przyjęty do panującego Kościoła, to trzeba by
go uznać za głupca, gdyby zdradził się choćby z odrobiną sympatii do
arianizmu”.
„Tematem
rozmów takich pokrewnych sobie duchów są najczęściej tak zwane
przebudzenia, przemiany osobowości, którym to
zjawiskom nie możemy odmówić wartości
psychologicznej. W sprawach dotyczących nauki i poezji określamy to właściwie słowem aperçu: dostrzeżenie pewnej wielkiej
zasady, będącej zawsze wynikiem genialnej pracy ducha; dochodzi się do tego
drogą kontemplacji, a nie drogą spekulacji myślowej, nie można
się też tego nauczyć czy otrzymać w gotowej formie. Tu chodzi o uświadomienie
sobie siły moralnej mocno zakotwiczonej w wierze i dającej poczucie dumnej
pewności
wśród
fal istnienia.
Takie
aperçu sprawia najwyższą radość odkrywcy, gdyż
w swoisty sposób zbliża go do pojęcia nieskończoności: nie wymaga
żadnego chronologicznego porządku, aby wzbudzić pełne przekonanie, wyłania się
w jednej chwili gotowe i dojrzałe; stąd poczciwa starofrancuska rymowana
sentencja:
En peu d'heure,
Dieu labeure.
Zewnętrzne
impulsy często wyzwalają potężne wybuchy takich przemian duchowych, sądzi się
wtedy, że są to tajemnicze znaki i cuda”.
Por. Ralph Waldo Emerson
(1803-1882), Society and Solitude
(1870) Chapter VII Works and Days:
“An old French sentence says, «God works in moments», En peu d'heure Dieu labeure. We ask for long life, but 't is deep
life, or grand moments, that signify. Let the measure of time be spiritual, not
mechanical. [...] Moments of insight, of fine personal relation, a smile, a
glance--what ample borrowers of eternity they are!"
[7] Por. Zmyślenie i prawda, ks. XI: „W życiu naszym, jak w ogóle w całokształcie naszego bytu, w niepojęty sposób splata się wolność z przymusem. Wola nasza jest zwiastunem tego, co nieodzownie w każdej okoliczności uczynimy. Okoliczności te jednak nieoczekiwanie nas zaskakują, Co czynić chcemy, to nasza sprawa, jak czynić, rzadko od nas zależy, dlaczego — nie wolno nam pytać i dlatego odsyła się nas słusznie do quia [ponieważ]”. W dwuwierszy tym ujawnia się także krytyczne stanowisko Goethego wobec teleologicznej wizji świata – obecnej zarówno w chrześcijaństwie, jak i w myśli oświeceniowej – zgodnie z którą każda musi mieć jakiś swój cel wykraczający poza nią samą. W rozmowie z Eckermannem 11 kwietnia 1827 zauważa, że z Kantem łączył go pogląd, iż „każde stworzenie istnieje samo dla siebie, a nie że np. drzewo korkowe rośnie tylko po to, abyśmy mieli czym zatykać nasze flaszki” (cytaty z Rozmów z Goethem Eckermanna za przekładem K. Radziwiłł i J. Zeltzer). Przekonanie takie Goethe wyśmiał już w Satyrze z 1773 roku, gdzie parodiuje mieszczanina, przypatrującego się wiosennemu przebudzeniu przyrody: „Niemądry na ów widok filister się śmieje://„Dla mnie się to wszystko i mych braci dzieje. //Hojną ręką nam Pan Bóg w tym roku odmierza, //Chętnie już bym to wszystko miał w swoich spichlerzach”.
Komentarze
Prześlij komentarz