Nie mówta: „róbta, co chceta”, bo nie wieta, co mówita

 

Simone Martini, Św. Augustyn, 1320–1325, Cambridge

 

Przez łamy „Gazety Wyborczej” przetoczyła się frapująca debata wokół sławnego (czy raczej osławionego) hasła, rozpropagowanego przez Jerzego Owsiaka: „Róbta, co chceta”. Skądinąd ta debata toczy się od lat, choć ze zmienną intensywnością. „Prawdziwi Polacy-katolicy” uważają zawołanie dyrygenta Wielkiej Orkiestry  za przejaw skrajnego nihilizmu, podczas gdy „liberałowie” przyszpilają ich z radością, wskazując na prawdziwego autora tych słów, jednego z Ojców Kościoła, i dowodząc, że przecież są one wyrazem prawdziwie chrześcijańskiej miłości, bo pełne brzmienie owej frazy to: „kochaj i rób co chcesz”, a przecież miłość jest najważniejsza. Czyż nie? Wstyd to przyznać, ale  rację mają ci pierwsi: to jedno z najbardziej złowieszczych skrzydlatych słów w dziejach cywilizacji Zachodu. Choć z przyczyn zupełnie innych niż te, które każą je zwalczać katolickim fundamentalistom.

„Dzisiaj słowa łatwo wyrywają się nam z kontekstów”, pisze Marcin Matczak w komentarzu do tego groteskowego sporu (GW 29.01.2025).

https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,31648359,marcin-matczak-sa-na-prawicy-tacy-ktorzy-krytykuja-owsiaka.html

Ma rację. Aż dziw, że nikomu nie chciało się zajrzeć do siódmej z Augustynowych Homilii na 1. List św. Jana Apostoła. Owsiaka jeszcze bym zrozumiał – ma na głowie sprawy ważniejsze niż studiowanie Ojców Kościoła. Ale pobożny Profesor Matczak? Przy okazji niemal każdych Świąt surowo napominający rodaków, by gorliwiej wyznawali i pogłębiali swą wiarę? Toż on powinien – jak „kandydat obywatelski” nad Pismem – zasypiać nad kazaniami Hipponity. Może zanim by zasnął snem sprawiedliwego, dowiedziałby się wówczas z rozdziałów siódmego i ósmego rzeczonej homilii, co właściwie Autor chciał nam powiedzieć. Oraz że odległość między Owsiakowym „róbta, co chceta” i „szczęść Boże” „wąsatego wuja” Brauna jest mniejsza, niż się to Profesorowi wydaje. A chciał nam Święty powiedzieć, co następuje (podkr. T. Z.): „Tę samą czynność, zależnie od jej celu, chwalimy albo potępiamy. Tak działa miłość. Nią jedną różnią się czyny ludzkie, ona tylko rozstrzyga o ich wartości. To stwierdziliśmy przy czynach podobnych do siebie. Ale i przy czynach przeciwnych sobie widzimy, że jeden człowiek, choć surowy, kieruje się miłością, drugi pozornie delikatny jest jednak niegodziwy. Ojciec karci syna, handlarz schlebia niewolnikowi. Gdybyś obydwa czyny – karę i delikatność – dał do wyboru, któż by nie wybrał delikatności i nie odrzucił bicia? A przecież patrząc na osoby widzisz, że miłość bije, a niegodziwość schlebia. Podkreślamy zatem: czyny ludzkie tylko miłością różnią się pod względem swej wartości. Niejeden czyn wygląda zewnętrznie na dobry, choć nie wyrasta z korzenia miłości. Podobnie i kwiaty mają ciernie. Niejeden czyn wygląda na surowy i twardy, choć dokonuje się go dla wychowania, z pobudki miłości. Dlatego polecamy ci jedno krótkie zdanie: Kochaj i czyń, co chcesz” (Św. Augustyn,  Homilie na Ewangelie i pierwszy List św. Jana, cz. 2, przeł. ks. Wojciech Kania, o. Władysław Szołdrski, Warszawa 1977, s. 459 n.).  

Rzeczywiście: raczej trudno byłoby te słowa zrozumieć jako  przyzwolenie na wolną miłość i rozszalały promiskuityzm. Mocno przesadzona wydaje się w tych okolicznościach opinia Michała Rusinka: „Zdanie św. Augustyna jest bardziej niebezpieczne dla młodych ludzi niż zdanie przypisywane Jurkowi Owsiakowi, zawiera bowiem połączenie wolności z miłością, a to już zalatuje hippisami”.

https://wyborcza.pl/7,175992,31627930,to-sw-augustyn-powiedzial-kochaj-i-rob-co-chcesz-lista.html#S.more_red-K.C-B.1-L.5.maly

Ta „miłość” nie pieści ani nawet nie „schlebia”, lecz „bije”. A przede wszystkim  to bicie usprawiedliwia.

Wszystko wyjaśnia kontekst historyczny. Na myślenie Augustyna wielki wpływ wywarł spór wczesnego Kościoła z donatystami, ruchem rozwijającym się w północnej Afryce, a przez ortodoksów postrzeganym jako heretycki i wrogi. Nie miejsce tu, by omawiać szczegóły owej waśni, ważne jest to, że w pewnym momencie Augustyn uznał, że po dobroci dłużej się nie da, perswazje niewiele pomogą i trzeba sięgnąć po środki skuteczniejsze. W końcu i Jezus, pisał, wypędzał demony nie kazaniami, lecz przemożną siłą. Pewną przeszkodę stanowiło naturalnie ogólne ewangeliczne przykazanie miłości (nawet wobec nieprzyjaciół). Augustyn decyduje się zatem na coś w rodzaju „ucieczki do przodu”: przemocy należy używać wobec błądzących nie mimo owego przykazania miłości, lecz właśnie idąc za jego nauką. Innymi słowy: działa się co prawda wbrew woli delikwenta, lecz przecież dla jego dobra, contra voluntatem tuam, sed propter salutem tuam. Oto miłość prawdziwa!  „Podziwia się często powiedzenie Augustyna: «Kochaj i czyń, co chcesz», dilige, et quod vis fac – pisze jeden z najlepszych niemieckich znawców myśli Augustyna, Kurt Flasch. – Odczytuje się ten imperatyw tak, jak gdyby uwalniał on człowieka od jakiegoś systemu nakazów, ponieważ istotna jest tylko przesycona miłością intencja. Kontekst tej sławnej frazy jest następujący: czy karzesz, czy nagradzasz, działanie winno wypływać z miłości. To, że Augustyn nawet nie podejrzewa, że z tej intencji może rodzić się zło, sprzyja terrorowi” (Augustin. Einführung in sein Denken, 1980, s. 165 n.). 

Augustyn, twórca doktryny grzechu pierworodnego, przekonany o złu tkwiącym głęboko w naturze ludzkiej, wie co prawda – jak pisze w 417 roku w sławnym Liście 185 do Bonifacjusza o błędach  donatystów – że „lepsi są ci, którymi kieruje miłość, ale liczniejsi tacy, których poprawia strach”. Ubi terror, ibi salus, oznajmi jeszcze gdzie indziej, „gdzie strach, tam zbawienie”.

Hipponita zręcznie omija także inne pułapki miłosierdzia, pozastawiane w Ewangelii. W przypowieści o siewcy (Mt 13, 39–42) Jezus nakazuje odłożyć rozprawę z głosicielami fałszywych nauk do czasu „żniw” przy „końca świata” i powierza ją „aniołom”. Augustyn nie znajduje w sobie aż tyle cierpliwości i radzi, by nie czekać na owych aniołów, lecz raczej wziąć sprawy w swoje ręce. W rozprawce Przeciw listowi Parmeniana brawurowo reinterpretuje nakaz Mistrza, dowodząc, że „jedynym powodem, dla którego gospodarz pozwolił rosnąć chwastowi do żniw, była jego obawa, by podczas wcześniejszego plewienia nie zaszkodzić pszenicy”. Jeśli takiej obawy nie ma – a zdaniem Augustyna w wypadku donatystów nie ma – to „jest rzeczą słuszną podjęcie zdecydowanych kroków, albowiem im surowiej gani się wszelkie odstępstwa, tym bardziej dochowuje się miłosierdzia (quanto diligentior conservatio caritatis – notabene w polskim przekładzie owego dziełka tego akurat fragmentu brak). Zauważmy: tu znów pojawia się odwołanie do “miłości”, choć nieco inaczej nazwanej. Pomysł George’a Orwella, by bezwględną policję polityczną nazwać Ministry of Love, nie był wcale tak szokująco nowatorski. Gwoli ścisłości: miłosierny Hipponita był przeciwny skazywaniu donatystów na śmierć, uważał bowiem, że dostateczną dla nich karą bedą przymusowe ciężkie roboty. 

Zasadniczo Augustyn nie sprzeniewierza się jednak Ewangelii, w której wezwań do bardziej stanowczego działania wobec owiec stawiających opór nie brakuje – nie musi się zatem często uciekać to takich karkołomnych interpretacji. „Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony”, mówi pan do sługi w zawartej w Łk, 14, 16–24 przypowieści o człowieku, który chciał wydać wielką ucztę, ale zaproszeni odmawiali w niej udziału. W wersji opowiedzianej przez Mateusza (22, 1–14) „zaproszenie” kończy się ogólną jatką i spaleniem miasta niedoszłych biesiadników (zapewne wraz z osobami postronnymi), a słudzy gospodarza nowych sprowadzają przemocą. Ta przemoc może być interpretowana jako akt „miłości”, bo dotyczy przecież tylko doczesnej cielesnej powłoki człowieka, nie zaś jego nieśmiertelnej duszy: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10, 28). Jeśli mniemasz, Czcigodny Czytelniku (i Czytelniczko też), że takie pojmowanie dbałości o Twój dobrostan to zamierzchłe starodzieje, z których Kościół wyrósł wraz z odejściem ostatnich inkwizytorów – ci, jak wiadomo, palili doczesne ciała kacerzy, by ocalić ich nieśmiertelne dusze, a więc  dla ich własnego dobra – to zajrzyj w wolnej chwili do ciekawej korespondencji Umberto Eco z kardynałem Carlem Marią Martinim, w której obaj panowie rozważają m. in. kwestię aborcji – także w przypadkach zagrożenia życia matki. W odpowiedzi na list pisarza hierarcha stwierdza: „Myśli się nieraz i pisze, że życie ludzkie jest dla katolików najwyższą wartością. Takie ujęcie jest co najmniej niedokładne. Nie jest ono zgodne z Ewangelią, która mówi: «Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą». Życiem mającym dla Ewangelii wartość najwyższą nie jest życie fizyczne ani nawet psychiczne […], lecz udzielone człowiekowi życie boskie. […] Wartością najwyższą na tym świecie jest człowiek żyjący życiem boskim” (W co wierzy ten, kto nie wierzy, przeł. Ireneusz Kania, Kraków 1998, s. 32). Co to takiego „życie boskie”, pewnie nie wiesz, ale wiedzą to Twoi pasterze. I to wystarczy.

Wezwanie „róbta, co chceta” wcale nie jest zatem – jak obawia się Profesor Matczak – przeciwstawne „paternalizmowi”. Jest raczej jego kwintesencją. Takie rozumowanie – „wiem lepiej, co dobre dla mas, a skoro pragnę ich dobra, bo je kocham, to mam prawo robić z nimi co zechcę” – korzeniami sięga zapewne Państwa Platona i to zapewne nie przypadek, że wśród „wąsatych wujów” znajdziemy także namiętnych czytelników i komentatorów tego filozofa. Ale chrześcijaństwo niezwykle twórczo tę myśl rozwinęło.

Dlatego lepiej nie wywoływać wilka z lasu i nie przypominać za często  najsłynniejszego z Owsiakowych bon motów. „Wąsatym wujom” może się on spodobać bardziej, niż byśmy sobie tego życzyli. A jeśli – co wcale niewykluczone – dojdą kiedyś do władzy, pokochają nas prawdziwą miłością chrześcijańską i zgodnie z zaleceniem Świętego Ojca Kościoła zrobią z nami – propter salutem nostram  – co będą chcieli, to możemy się mieć z pyszna.

Oby skończyło się wówczas na robotach przymusowych!

 


Komentarze

Popularne posty