Evangelium athei I: Judasz
Andrea del Castagno, Ostania Wieczerza, 1445-1450, Museo del Cenacolo di Sant’Apollonia (Muzeum Klasztoru Sant’Apollonia), Florencja
Judasz,
czyli samotność finansisty
W oczach apostołów uczestniczących w Ostatniej wieczerzy Andrei del Castagno Paweł Muratow dostrzegł
„głęboką wzajemną nieufność”, a sam obraz odczytał jako wyraz „myśli o rodzie
ludzkim, nacechowanej grozą i niepokojem”. Jest istotnie coś przejmującego w
tej wizji Judasza, zasiadającego samotnie naprzeciwko wszystkich pozostałych
biesiadników. Del Castagno nie oszpecił go, jak to czynili naiwni malarze
średniowiecza, nie wyróżnił żółtą szatą ani rudymi włosami. Jego Judasz jest posępny,
ale nie odpychający. Raczej banalny. A choć jeszcze nikogo nie zdradził, już jest
tą swoją samotnością napiętnowany
Mało prawdopodobne, by Judasz cieszył się sympatią
towarzyszy. To on „miał mieszek”, a bycie finansistą wśród sfrustrowanych ascetów,
szykujących się na rychły kres dziejów, nie mogło być rolą wdzięczną. Finansista
to przy tym najgorszy możliwy adresat proroctw apokaliptycznych, bo kto obraca
pieniądzem, potrzebuje pewności, że świat się nie zawali, ot, tak sobie, z dnia
na dzień. Nauczyciel rozumiał jednak, że Dobra Nowina potrzebuje nie tylko
skrzydeł, ale i rąk, te ręce zaś nie mogą być puste, zwłaszcza gdy przyjdzie im
nakarmić pięć tysięcy ludu („nie licząc kobiet i dzieci”) czymś więcej niż
tylko nadzieją Królestwa, bo wszak nie samym duchem człowiek żyje. Niezbędny był
mu zatem ktoś, kto – choćby i małowierny – umiał się obchodzić z pieniądzem. A
tego pieniądza zapewne nie brakowało, bo nic nie pobudza ludzkiej – zwłaszcza
kobiecej – szczodrości skuteczniej niż widok bliźnich ostentacyjnie gardzących
dobrami doczesnymi, o czym kilkanaście wieków później nie mniej boleśnie
przekonają się i franciszkanie. Niewykluczone też, że Nauczyciel i jego
Uczniowie oferowali nawróconym bogaczom pomoc w realizacji udzielanego im
zalecenia, by „rozdać majątek ubogim”, co w rzeczywistości wcale nie jest
operacją logistycznie bezproblemową.
Nauczyciel i Judasz mogli się
zresztą wzajemnie przyciągać w szczególny sposób: dla człowieka wiary chłodny
i pragmatyczny sceptyk jest wyzwaniem, dla niedowiarka, ktoś wierzący z taką
mocą w rzeczy tak nieprawdopodobne to zjawisko, które budzi jeśli już nie chęć
naśladowania, to przynajmniej zaciekawienie, niczym przybysz z dalekiego,
nieznanego lądu, fascynujący jakąś nieprzeniknioną tajemniczością – nawet
finansiści podnoszą czasem na chwilę wzrok znad rachunków. Dlatego wobec Nauczyciela
Judasz mógł powściągać swą nieznośną skłonność do ironii, która do furii
doprowadzała Uczniów.
Ale przecież i Judasz nie miał lekko. Chyba niełatwo
przychodziło mu wysłuchiwanie niekończących się dysput o nagrodzie czekającej w
Królestwie na tych, co „poszli za Nim”. Może owego feralnego wieczoru Piotr
znów zapytał Nauczyciela: „A my, którzy porzuciliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą,
co mieć będziemy?”, Ten zaś po raz kolejny zaczął snuć opowieść o dwunastu
stolicach, z których kiedyś Uczniowie – dziś niczym, jutro wszystkim oni –
mieli sądzić dwanaście pokoleń Izraela. „Ileż można?”, pomyślał Judasz zniecierpliwiony
– finansiści, gdy sprzyja im koniunktura, są w stanie znieść wiele, co nie
znaczy, że są w stanie znieść wszystko. I zmęczony już swoją samotnością przy
stole – nic tak nie nuży jak samotność wśród ludzi – nie przeczuwając niczego złego, wymknął się po
cichu, pod pretekstem zakupu chleba dla biedaków.
A potem stało się to, co się stało. Uczniowie rozpierzchli
się strwożeni, a Judasz, uznawszy, że wszystko skończone, zajął się innymi
interesami: akcje Królestwa Bożego dramatycznie spadły (co prawda, jak się za
jakiś czas okazało, jedynie chwilowo), ale finansiści rzadko lokują wszystkie
kapitały w jednym funduszu. Gdy potem Uczniowie zgromadzili się ponownie – już
bez niego – i roztrząsali wydarzenia tamtych strasznych dni, musieli sobie
przypomnieć o tym jego podejrzanym zniknięciu tuż przed nadejściem zbirów
arcykapłana – czy tak trudno było połączyć te fakty z jego niedowiarstwem i ledwie skrywanymi kpinami?
Nie ulegało wątpliwości: Judasz zdradził! Niełatwo było wprawdzie wyjaśnić, co
właściwie i komu miałby zdradzić, skoro w Jerozolimie wszyscy dobrze wiedzieli,
gdzie Nauczyciela można znaleźć, o czym opowiada i jak wygląda. Czyż zresztą Judasz łakomiłby
się na nędzne 30 jednostek w nieznanej nikomu walucie, skoro na co dzień
obracał naprawdę poważnymi kapitałami? I czy podcinałby gałąź, na której tak
wygodnie się umościł?
Ale sprawy toczyły się już własnym biegiem i żadne racjonalne
pytania nie mogły go zmienić: ruch, który staje się rewolucją, nawet jeśli
jeszcze o tym nie wie, potrzebuje nie tylko swoich męczenników i swoich
niedowiarków (ale tylko takich, którzy uwierzą, gdy zobaczą, albo zobaczą, w co
chcieliby uwierzyć – sceptycy z prawdziwego zdarzenia nie są mile widziani).
Nie może się obyć także bez zdrajców, Tajnych Współpracowników wroga, bo
„głęboka wzajemna nieufność” to właściwość wszystkich rewolucjonistów,
zwłaszcza tych, którzy co prawda umiłowali ludzkość, ale nienawidzą zła
zagnieżdżonego w pojedynczym człowieku. I
to w każdym – wyjąwszy nielicznych, wybranych i niezłomnych, którzy czuwają nad
czystością nauki, moralnością jej wyznawców i duchowym ich bezpieczeństwem.
Poza tym „synowie światła” pragną wyraźniej odróżnić się od „synów ciemności”,
cnota zaś nabiera prawdziwego blasku dopiero na tle łajdactwa, a wierność na
tle zdrady.
Na fresku Castagna Judasz zasiada przed Jezusem i apostołami
niczym oskarżony przed trybunałem, choć nie uczynił jeszcze niczego, co
zasługiwałoby na potępienie. A choć żaden z nich nawet na niego nie patrzy, to
przecież ten trybunał zaraz skaże go nie za,
lecz na popełnienie zbrodni, która
zaprowadzi go kiedyś na samo dno Dantejskiego piekła. Judasz musiał zostać
zdrajcą, nawet jeśli myśl o zdradzie nigdy nie przemknęła mu przez głowę. A
nawet jeśli – jak przypuszczają co bardziej dociekliwi bibliści – w ogóle go nie było.
Komentarze
Prześlij komentarz