Przekłady z szuflady I: Grillparzer
Franz Grillparzer
Z a p i s k i
Wstęp
Franz
Grillparzer do historii literatury wszedł przede wszystkim jako dramaturg, choć
dziś pewnie – zwłaszcza poza Austrią – nie tak łatwo znaleźć teatr
przypominający jego sztuki. Urodził się 15 stycznia 1791 roku w Wiedniu, gdzie
spędzi całe swoje długie życie. W 1811 roku ukończył studia prawnicze, a dwa lata później wstąpił do służby
państwowej, najpierw jako praktykant w bibliotece dworskiej, następnie w
ministerstwie finansów. Przepracuje w nim na stanowisku urzędniczym
czterdzieści trzy lata, dochodząc do stanowiska dyrektora ministerialnego
archiwum i zapisując w chwilach wolnych od czynności służbowych swoje biurko i
brudnopisy akt... złośliwymi epigramami, które nie bez zdumienia odkryje potem
jego następca.
Pierwsze
dramaty Grillparzera zostają w 1810 roku odrzucone przez teatr dworski, mimo,
ze jego naczelnym dramaturgiem i sekretarzem jest bliski krewny jego matki,
Joseph Sonnleithner. Więcej życzliwości okaże mu sześć lat później nowy
dyrektor teatru Joseph Schreyvogel, który w styczniu 1817 roku wystawi jego
„tragedię losu” Matka rodu Dobratyńskich. Ten pierwszy wystawiony na
scenie dramat Grillparzera czyni go z dnia na dzień omalże literacką sławą, i
to nie tylko w Austrii – sztuka święci tryumfy na bardzo wielu scenach
niemieckiego obszaru językowego. Nie mniej entuzjastycznie przyjęte zostaną i
późniejsze jego dzieła: Safo (1818) oraz Złote runo (1818-1820).
Tym sukcesom towarzyszą jednak tragedie osobiste: w listopadzie 1818 roku
samobójstwo popełnia młodszy brat pisarza Adolf, kilka miesięcy później
– w styczniu 1819 roku – matka. Grillparzer, na granicy załamania
nerwowego, szuka ukojenia w podróży do
Włoch, która jednak nie dostarczy mu ani specjalnych wrażeń estetycznych, ani
inspiracji twórczych. Ze sztuk wystawianych później wielkim sukcesem okaże się
jeszcze w 1834 roku, Życie snem według Calderona. W cztery lata później
bardzo źle przyjęta zostanie komedia Biada kłamcy, co spowoduje, że
rozgoryczony Grillparzer odwróci się od teatru. Odtąd opublikuje jedynie
nieliczne fragmenty nowych dramatów, pisanych już jednak wyłącznie „do
szuflady”. Z niewielkim zainteresowaniem spotkają się również jego utwory
prozatorskie: Klasztor pod Sandomierzem (1828) i Biedny grajek (1848).
W 1856 roku
na własne życzenie przechodzi na emeryturę. Choć od lat już nieaktywny twórczo
obsypany zostaje zaszczytami i orderami,
mianowany radcą dworu, obdarzony dożywotnim członkostwem w izbie wyższej
parlamentu. Postrzegany jest wówczas już przez władze jako lojalny poddany
cesarza, niejako oficjalny klasyk i autorytet moralny. Nie bez przyczyny
zresztą: to on właśnie w trudnym dla
cesarstwa czasie rewolucji 1848 roku opublikuje hymn na cześć będącego jednym z
symboli tradycyjnego porządku marszałka Radetzky’ego. Te dowody oficjalnego uznania nie przynoszą
mu zresztą wielkiej radości. Zgorzkniały i targany wewnętrznymi konfliktami
umiera 21 stycznia 1872 roku w Wiedniu.
Zapiski
Grillparzera w większości nie były przeznaczone do druku. Niekiedy były to
szkice robocze, luźne notatki z lektur,
wreszcie uwagi i przemyślenia, o których wiedział, że raczej nie powinny
ujrzeć światła dziennego pod rządami c. k. cenzury. Miał z nią zresztą mimo to
kilka zatargów. Gdy po powrocie z Włoch publikuje w 1820 roku w piśmie „Aglaja”
wiersz Campo vaccino, wybucha prawdziwy skandal. Utwór jest bowiem
pochwałą starożytnej kultury rzymskiej, unicestwionej przez chrześcijaństwo,
które na ruinach Koloseum dumnie ustawia
swój znak – krzyż. W Campo vaccino Grillparzer wzywa wręcz do jego
usunięcia stamtąd, bo, pyta, czyż należy jeszcze całować narzędzie, którym
zabito ojca (tu: antyczną kulturę), nawet jeśli owo narzędzie nosi znaki Boga?
Cały jeszcze niesprzedany nakład pisma zostaje skonfiskowany, a strony z
inkryminowanym wierszem usunięte (co naturalnie autorowi i dziełu przysparza
jedynie rozgłosu). W sprawie osobiście zajmuje stanowisko cesarz, który wyraża
uznanie czujnemu szefowi policji i dodatkowo jeszcze nakazuje mu wezwać
Grillparzera, udzielić pisarzowi surowej nagany i przypomnieć, że jest także
cesarskim urzędnikiem, a w razie recydywy winien liczyć się z usunięciem ze
służby państwowej.
Te
interwencje cenzorskie, czasem na najwyższym szczeblu przybierają niekiedy
postać dość groteskową. W 1828 roku Grillparzer
wystawia sztukę Wierny sługa swego pana, będącą apoteozą
lojalności i poddaństwa. Dzieło wywołuje jednak niejaką konsternację na dworze.
Z jednej strony jest wszak dowodem jak najlepszych intencji autora, z drugiej
bohater dramatu owe skądinąd ze wszech
miar pożądane cnoty prezentuje w natężeniu tak wielkim, że graniczy to wręcz ze
śmiesznością. W tej sytuacji cesarz znów interweniuje osobiście, oferując
autorowi zakup tekstu, który rzekomo tak mu się spodobał, iż pragnie być
wyłącznym jego posiadaczem.
Trudno się w tej sytuacji dziwić, że Grillparzer woli odtąd cenzurować się sam. Ta autocenzura w dużej mierze dotyczyć będzie rozważań pisarza na temat religii. Jego stanowisko w tej materii jest zresztą dalekie od jednoznaczności. „Nigdy nie byłem przeciwnikiem religii, nigdy ateistą, wręcz przeciwnie”, pisze w 1867 roku w jednym z listów. Być może jego ambiwalentna postawę w tej materii najlepiej opisuje jego własna konstatacja: „Ludzie niereligijni są religijni bardziej, niż sami sądzą, religijni – mniej, niż im się wydaje.” Jednak gdy jeszcze w młodości zapadnie na, jak się wówczas wydaje, śmiertelną chorobę, odmówi przyjęcia ostatnich sakramentów. Także współczesna mu, romantyczna religijność nie budzi w nim wielkiego szacunku: „Nasza najnowsza religia to klęska spekulacji. Jeśli nie da się kontynuować gospodarki myślowej, ogłasza ona bankructwo pod mianem religijności”. Wolno powątpiewać, czy zwierzchnicy c. k. urzędnika znaleźliby w sobie wiele zrozumienia dla tego rodzaju duchowych i intelektualnych rozterek.
Grillparzer
nie ma przy tym natury bojownika, przez całe życie pozostaje człowiekiem
chorobliwie nieśmiałym, dręczonym rozterkami, wątpiącym w wartość swojej
własnej twórczości niezdolnym do podejmowania decyzji. Pewnie to właśnie
sprawia, że nigdy ostatecznie nie zdecyduje się nawet na małżeństwo ze swoją
„wieczną narzeczoną” Katarzyną Fröhlich, która wraz ze swymi dwiema siostrami
będzie jednak opiekować się nim do końca
jego życia. A gdy w 1826 roku podczas podróży po Niemczech zawiera w Weimarze
znajomość z Goethem i zostaje przezeń zaszczycony zaproszeniem na rozmowę w
cztery oczy..., wymawia się od przyjścia, przerażony perspektywą spędzenia
całego wieczoru z poetą, któremu, jak sądzi, nie jest w stanie zaprezentować
niczego godnego uwagi. Jego konformizm w sferze politycznej (hymn na cześć
Radetzky’ego) to jednak nie tylko symptom słabości charakteru, ale i
autentycznej obawy przed rozpadem wielonarodowościowego państwa, z którym
przecież, mimo wielorakich zastrzeżeń, autentycznie się identyfikuje.
Grillparzera
uznano, to fakt, za klasyka, którego Austria w pewnym momencie swych dziejów
bardzo potrzebowała, ale składane mu hołdy miały często dość zdawkowy
charakter, jak choćby ów esej Tomasza Manna, naprędce pisana w pokoju hotelowym
„skromna niewielka pieśń pochwalna”.
Większość jego sztuk istotnie mocno się już zestarzała. Lepiej chyba
przetrwała próbę czasu jego proza, zwłaszcza ta, niepublikowana za życia, jak Autobiografia,
którą zachwycał się Robert Musil, marząc, by w podobnym stylu napisać swoją
powieść. Także jego zapiski wciąż
urzekają świeżością spojrzenia, przenikliwością i oryginalnością swych
konkluzji, wreszcie klarownością i spójnością wywodu. I nie powinno to dziwić.
Nie jest bowiem wcale rzadkością, że najtrwalszym albo przynajmniej jednym z
najtrwalszych elementów spuścizny pisarza okazuje się to, co pozostało w jego
szufladzie i światło dzienne ujrzało dopiero po zgonie autora. Często notatki
takie mają charakter wyłącznie techniczny, służą szybkiemu zapisaniu luźnych
konceptów z myślą o późniejszym ich wykorzystaniu w jakimś większym
przeznaczonym już na użytek publiczny dziele. Dzieło nie zawsze powstaje, a
jeśli powstaje to czytelnik często musi przerzucić sporo piasku, by spod jego
zwałów wydobyć okruchy szlachetnych metali. Jakże inny byłby jednak nasz obraz
Georga Christopha Lichtenberga bez jego Brulionów, Wilhelma Heinse bez
odkrywanych dziś dopiero niekiedy zapisków, Franza Overbecka bez Leksykonu
kościelnego czy Cesarego Pavese bez Rzemiosła życia. Co właściwie
sprawia, że te często prowizoryczne, pośpieszne notatki i szkice okazują
się niekiedy odporniejsze na działanie czasu niż pisma opatrzone imprimatur
samego twórcy? Dzieje się tak pewnie dlatego, że ten zazwyczaj nie nadaje im
ostatecznej formy, takiej, jakiej wymaga jego czas i gust epoki, a która
dlatego właśnie starzeje się zwykle szybciej niż treść. Tę treść trzeba potem mozolnie z tej formy „obierać”,
więc może lepiej od razu zostawić ją w surowym stanie quasi-aforyzmu, czyli –
jak pisał Wiesław Brudziński – „pomysłu na coś większego, który nie został
popsuty wykonaniem”.
Franz Grillparzer
Część
I
1. Filozofię nazwałbym okularami dla oczu ducha. Ludzie o
słabym wzroku mogą się nimi posługiwać z dobrym skutkiem. Całkiem zdrowym i
całkiem ślepym są zupełnie zbędne. Znane są nawet przypadki, że u tych
pierwszych wskutek nieostrożnego używania owych okularów, światło oczu nieco
osłabło.
2. Ci, którzy na oceanie ludzkiej wiedzy pragną wiosłować,
nie dopływają daleko, tych zaś, którzy stawiają żagle, spycha z kursu burza.
4. Jeśli ktoś sądzi, że znalazł jakąś nową ideę
(metafizyczną, moralną, antropologiczną), to w dziewięćdziesięciu dziewięciu
przypadkach na sto może być pewien, że jest ona fałszywa. Albowiem żyło do tej
pory tylu roztropnych, a wręcz wybitnych ludzi, że te prawdziwe (wraz z wielu
fałszywymi) wielekroć już zostały pomyślane, powiedziane i napisane. Wyjątek
stanowią tu jedynie idee nauk przyrodniczych, albowiem ich obszar jest
nieograniczony, a uprawiany jest systematycznie dopiero od około dwóch stuleci.
5. Systemy filozofów są jak gwiazdozbiory na niebie i nazwy,
które się im nadaje. Podstawowe fakty świadomości to gwiazdy stałe, którymi,
jako danymi punktami, kieruje się każdy, kto rysuje linie układające się w
dowolną figurę, by potem nazwać ją odpowiednio do tego, co jemu osobiście
wydaje się ważne. Łatwo w ten sposób znajduje na niebie swój „warsztat
drukarski”, swoją „Chwałę Fryderyka”, swojego „Byka Poniatowskiego”[1].
Ponieważ jednak wszyscy zaakceptować muszą istnienie tych samych gwiazd, to
różnorodność obrazów nie ma właściwie większego znaczenia.
10b. Czyż z poglądów Spinozy wynika na użytek praktyczny
cokolwiek innego, poza tą oto najwyższą wyobrażalną zasadą: Nie wybaczać sobie
niczego, innym wszystko.
10e. Nikt zwykle nie zabiega gorliwiej o przywrócenie
rodzajowi ludzkiemu wolności (woli) niż ci, którzy najmniej jej posiadają. Dla
tych, którzy zdolni są do używania właściwego rozumu, tenże ma zawsze, gdy w
nich dochodzi do wyrazistej świadomości, moc tak wiążącą, że także w tym
wypadku nie będzie im trudno uznać jakąś konieczność natury. – Któż miał w
sobie więcej tego, co nazywamy wolnością, niż Spinoza.
15. Sceptyk (David Hume) ma zawsze pewną przewagę nad
dogmatykiem, a polega ona na tym, że ten pierwszy śmiesznymi spekulacjami nie
psuje w sobie zdolności użytkowania zdrowego ludzkiego rozsądku na użytek życia
codziennego i nie przyswaja sobie logiki, która sprzeczności uznaje za dowody,
a sny za rzeczy.
16a. Każdy, kto chce się poświęcić literaturze, choćby tylko
pięknej, winien studiować dzieła Kanta, i to, pomijając treść, dla samej ich
ściśle logicznej formy. Nic nie zdoła przyzwyczaić lepiej do wyrazistości,
jasnego rozdzielania jednych rzeczy od drugich i do precyzji pojęć, niż takie
studia, a jak niezbędne to nawet poecie cechy, pojąć nietrudno.
16b. Właśnie w wypadku ludzi, u których przeważają uczucia,
pisma Kanta są wielce użyteczne. Albowiem potrafią oni dosztukować coś z
własnych zasobów tam, gdzie Kant kończy, on zaś tymczasem pomaga im zrobić
porządek w sferze leżącej w jego
kompetencji. Suchy człowiek rozumu musi za sprawą filozofii Kanta nieuchronnie
wyschnąć do cna.
25. Czy ciągu myślowego Hegla nie dałoby się wyrazić w taki
oto sposób: Rzeczy s ą, ponieważ Bóg je
m y ś l i, a człowiek je m y ś l
i, ponieważ już s ą (jako uprzednio pomyślane).
31. Fantasmagoria (fenomenologia) Hegla.
34. Szkody, jakie filozofia heglowska wyrządziła umysłowości
niemieckiej, skupiają się, być może, w następujących punktach: Po pierwsze
przez swe spekulacje, które z pogardą odrzuciły zasadę sprzeczności wywarł on
niekorzystny wpływ na naturalne myślenie, zwane zdrowym ludzkim rozsądkiem. Po
drugie przez trudności w jej zrozumieniu czy wręcz jej niezrozumiałość
przyzwyczaił do jej powtarzania na podobieństwo modlitwy, które wkradło się
potem do wszystkich dziedzin. A w końcu przez swe zapewnienia, jakoby teraz oto
świat stał się już przezroczysty, a zagadka uniwersum została rozwiązana,
wytworzył pewien rodzaj pychy, którego w tak otwartej postaci wcześniej nigdy
jeszcze nie było.
39. Rozum to jedynie rozsądek poszerzony o fantazję.
46. Nasze
objaśnianie natury polega na tym, że niezrozumiałe występujące rzadko
wyprowadzamy z równie niezrozumiałego, występującego często.
47. To, co w dowodzie ostatnie: przekonanie, nie jest myślą
lecz uczuciem, a mianowicie uczuciem, że to, co zostało dowiedzione rozsądkowi,
nie przeczy także pozostałym czynnikom ludzkiej egzystencji, jest im miłe.
50. Uczucia są samogłoskami, myśli spółgłoskami języka, jakim
przemawia nasze wnętrze.
54. Konieczność jakiegoś rozumnego stworzyciela wszystkich rzeczy wyprowadza się zwykle z ich
celowości. Ponieważ jednak to, co nie jest celowe, w ogóle nie może istnieć,
należałoby się dziwić, że w ogóle jest cokolwiek, dziwić się, że się dziwimy i
tak dalej, albo odwrotnie: spróbować wyobrazić sobie nicość, co znów nie może
się powieść. Myśli odgrywają tu w ogóle główną rolę. Ponieważ można pomyśleć
coś niezgodnego z czymś innym, sądzi się, że to coś może także istnieć. To
jednak nieprawda. Bycie i celowość to jedno i to samo. Najgorszy potworek,
który żyje tylko godzinę, jest patrząc przez pryzmat życia w tej jednej
godzinie, czymś celowym.
56. Nie pojmuję, jak idea zła moralnego kiedykolwiek mogła
sprawiać trudność filozofom. Jeśli nie domagamy się jakiejś indywidualnej i
szczególnej opatrzności, to natura, by zapewnić istnienie gatunku, musiała
przecież wyposażyć każdą jednostkę w jakiś instynkt samozachowawczy oraz
instynkt doskonalenia się, działające w nieokreślonym kierunku. Jeśli teraz
spotkają się ze sobą dwa takie nierograniczone dążenia, muszą się nieuchronnie
zewrzeć ze sobą i tak oto rodzi się zło. Niechęć, zazdrość, podstęp, przemoc,
nie wiadomo, co jeszcze. Jednak jakaś dokładnie odgraniczona sfera – jak można
by ją, by wyrazić to językiem tych ludzi, pogodzić z wolnością? Albo – mówiąc
rozumniej – ze zdolnością do doskonalenia się.
57. Gdyby
kiedyś uwierzono w śmiertelność duszy i nieistnienie Boga, wówczas zapanowałby
wielki smutek i nastąpił kres wszelkiego dobra i szczęścia, kres cnoty i
sztuki. Dopóki wszakże jedynie nie wierzy się w nieśmiertelność duszy i istnienie
Boga, nie ma to wielkiego znaczenia i bieg spraw pozostaje takim, jakim być
powinien.
58. Czy zakładacie jakiś wcześniejszy stan duszy przed jej
zjednoczeniem z ciałem? – Nie? – A więc powstała ona przy narodzinach
człowieka. Dlaczego zatem miałaby nie przemijać, jeśli powstała?
Tak? – Nie zachowała ona żadnego wspomnienia o tym
wcześniejszym stanie, należy stąd przeto wnioskować, że po śmierci nie zachowa
też żadnego o swym obecnym. Czy jest jednak jeszcze moją
duszą coś, co nie posiada żadnego wspomnienia swej tożsamości, a tym samym
tejże tożsamości sobie nie uświadamia i nie ma żadnej osobowości?
59. Czyż nie mogłaby istnieć jakaś nieśmiertelność dla tych,
którzy wykształcili wyższą cząstkę swej istoty aż do jej uduchowienia, podczas
gdy inne, ordynarne, ciała byłyby śmiertelne, jak zwierzęta, które również mają
cząstkę duchową, ale podporządkowaną i słabą, tak iż wraz ze śmiercią ciała także ten
subtelniejszy ślad rozwiewa się i przemija? Przeważałoby to, co dominujące, a
nieśmiertelność była nagrodą, prawdziwą wieczną szczęśliwością wybranych.
60. Jeśli człowiek jest nieśmiertelny, to nieśmiertelne jest
także zwierzę. Jeśli materia potrafi pamiętać, to potrafi także myśleć.
61. Wszystkie owe wyspy na szerokim morzu, jakże niewielka jest
ich powierzchnia i jak niezmierzone ich podwaliny od lustra woda aż po dno
morskie! Jak nieskończonymi płaszczyznami i krzywiznami, jak różnorodnymi
formacjami mogą się one ciągnąć pod
wodą, ogromne krainy i regiony! Człowiek wszelako nazywa lądem jedynie to, co
widzialne i nadające się do zamieszkania ukazuje mu się nad powierzchnią. Mnie
owe wyżynne kraje wyrastające ponad morze zdają się czasem przeciwstawionym
ukrytej nieogarnionej wieczności. Gdy widzi się na mapie tyle wody, to narzuca
się nam wyobrażenie, jakoby ląd zanurzony był w niej, a przecież w istocie
wszystko jest lądem, tyle że woda zakrywa niżej położone miejsca. O wy,
nieszczęsne kraje w głębinach, niech Bóg sprawi, byście i wy kiedyś ujrzały promienne Słońce! O wy,
ludzie, w odmętach nieszczęść, oby Bóg ofiarował wam kiedyś dni radości!
62. Pusty śmiech mnie ogarnia, gdy słyszę słowo „filozofia”.
Trudno – w stanie, w jakim obecnie znajduje się nasza wiedza – o coś bardziej
aroganckiego niż mówienie o tej nauce,
która rozciąga się po granice uniwersum, a której pierwsze elementy, jeśli duch
ludzki nadal kroczył będzie naprzód, nie zaś – jak omalże mogłoby się zdawać –
coraz bardziej się cofał, pierwsze, powiadam, początki przeznaczone są, być
może, dopiero przyszłym stuleciom. Nie mamy
ż a d n e j filozofii. To, czego
pochwałę głoszą pod tym imieniem trywialni krzykacze jarmarczni, nie jest
niczym innym jak tylko złudnym, posklejanym naprędce, nietrwałym, żałosnym
tworem, który wydał z siebie duch ludzki, by jeśli nie zaspokoić, to – z braku
czegoś lepszego – przynajmniej uciszyć ów wewnętrzny instynkt, popychający go
niepowstrzymanie ku uniwersalności wiedzy, podobnie jak ja będąc dzieckiem, gdy
otrzymałem nową szafkę na książki, a żadnych nie posiadałem, zapchałem półki
jakimiś starymi szpargałami, by nie pozostawić jej pustej. Nasza filozofia
rozpoczyna od hipotez, na hipotezach wznoszona jest coraz wyżej i, co
naturalne, rezultat również jest hipotezą. Pytania, na których właśnie choć
trochę nam zależy: czy istnieje jakaś istota boska?, czy jesteśmy wolni,
nieśmiertelni?, czy w naszym poznaniu kryje się prawda? itd., zawsze
pozostawiane są bez rozstrzygnięcia, podczas gdy garstka szarlatanów
wykuwających systemy zabawia się scholastycznymi pedanteriami, nowymi
barbarzyńskimi terminologiami, mistyczną wieloznacznością oraz nie tylko
niefilozoficzną lecz wręcz nieludzką brutalnością wobec siebie nawzajem. Gdzie
może kryć się przyczyna tego wszystkiego? Główna z pewnością w całkowitym
lekceważeniu psychologii. Bez tej nauki nikomu nie uda się poczynić jakiś
znaczących postępów w dziedzinie filozofii. Jak mam coś wiedzieć o nadludzkim,
które w ogóle poznać można jedynie przez analogiczne wnioski wyprowadzane z
tego, co ludzkie, jeśli sam człowiek pozostaje dla mnie zagadką? W psychologii nasza
niewiedza jest wszakże tak pełna, że pośród tysiąca doświadczeń z sobą samym,
które prosty człowiek zbiera w ciągu jednego dnia, z pewnością dziewięćset
pozostanie niewyjaśnione, nawet jeśli w celu ich wyjaśnienia zwołałby wszystkich tak zwanych filozofów
Niemiec (które są obecnie gniazdem tego potworka). Skąd się bierze to całkowite
lekceważenie psychologii? – zapyta ktoś. Stąd, przyjacielu, że aby poczynić
postępy w tej dziedzinie wiedzy, trzeba mężczyzny w najprawdziwszym znaczeniu
tego słowa, w pozostałych obszarach filozofii partaczyć może byle chłoptaś,
który ma dość fantazji, by wykoślawić swoimi niedorzecznościami jakiś stary
system, jak to się zresztą i faktycznie dzieje. Potrzeba zmysłu głębokiej
obserwacji, przenikliwej inteligencji, wytrwałych studiów natury cielesnej i
duchowej, by stać się znakomitym psychologiem, podczas gdy filozof w
dzisiejszym rozumieniu tego słowa nie potrzebuje niczego poza przekartkowaniem
paru swych obłąkanych poprzedników i lekturą paru poetów, by w tym fachu napisać
dzieło, które – jeśli nie jest on całkowicie porażony głupotą – z pewnością nie
będzie najnędzniejszym pośród tych elukubracji. O, Lichtenbergu[2],
Lichtenbergu, dlaczego tak wcześnie zabrano cię naszemu narodowi!
63. Alopatia sztukę lekarską chciałaby przekształcić w naukę,
homeopatia – w rzemiosło.
72. W kościele najgłośniej
śpiewają ci, którzy fałszują.
74a. Niewykształceni mają to nieszczęście, że nie rozumieją
tego, co trudne, natomiast wykształceni nie pojmują często tego, co proste, a
to nieszczęście o wiele większe.
74b. Człowiek niewykształcony widzi wszędzie pojedyncze
przedmioty, wykształcony połowicznie – regułę, wykształcony prawdziwie – wyjątek.
74c. W niektórych krajach panuje, jak się wydaje, pogląd, że
trzy osły razem wzięte czynią jednego człowieka rozsądnego. To jednak
przekonanie z gruntu fałszywe. Wiele osłów in concreto daje w rezultacie
osła in abstracto, a to zwierzę przerażające.
75. Naśladować albo nienawidzić – oto charakter tłumu.
76. Ludzi rozumnych i ludzi głupich rozpoznaje się miedzy
innymi po tym, że głupi otaczają czcią to, co zgodne jest z ukierunkowaniem ich
własnego myślenia, rozumni zaś to, czego – jak czują – im samym brak.
80. Moralność – kaganiec dla woli, logika – strzemię dla
ducha.
81. Znać samego siebie nie jest, nawet jeśli posiada się
jedynie przeciętny rozum, rzeczą tak trudną, jak powiadają niektórzy ludzie.
Jednak postępować w życiu zgodnie z tym, czego się o sobie dowiedzieliśmy, jest
równie trudne, jak trudna jest we wszystkich sprawach praktyka zestawiona z
teorią.
82. Kto
moralność czyni jedynym celem człowieka, wydaje mi się podobnym temu, kto
własność określającą istotę zegara znajduje w tym, by nie chodził on fałszywie.
Rzeczą pierwszą w wypadku zegara jest wszelako, by w ogóle chodził, to zaś, by
nie chodził fałszywie jest dodawanym później określeniem regulatywnym. Gdyby
bezbłędność była w zegarach sprawą najważniejszą, to najlepszymi byłyby te,
których nie nakręcono.
83. Aktywnymi
czynnikami natury ludzkiej są upodobania i namiętności. Ograniczanie ich
nadmiaru to zadanie moralności. Jest ona
zatem czymś negatywnym i jako taka nie może być celem człowieka.
84. Ze zdrowiem
duszy jest tak, jak ze zdrowiem ciała. Bez zdrowia nie ma żadnej przynoszącej
pożytek pracy, jednak podnosić jego zachowanie do rangi głównej aktywności
życiowej – to rzecz zgnuśniałych głupców i hipochondryków.
88. Być czyimś dłużnikiem w rzeczach w i e l k i c h nie ma w sobie nic nieprzyjemnego, albowiem
wdzięczność to słodka powinność. P r z y k r e
są jedynie d r o b n e
zobowiązania.
89. Mężczyzna
niewiernością czyni swej żonie krzywdę, kobieta mężczyźnie, zdradzając go –
zniewagę. Żona niewiernego mężczyzny budzi żal, mąż niewiernej kobiety wywołuje
drwiny. Już tu zawiera się spora część istniejącej pomiędzy obu płciami różnicy
w stopniu obrazy, jaką wyrządzają sobie niewiernością.
90. Gdy
zauważa się w ostatnich czasach skłonność ludzi do immoralizmu i bezprawia, nie
należy się tym przerażać ani zapominać, że każdy, roszcząc sobie prawo do
nieskrępowanej niczym swobody, pragnie równocześnie swobodę tę ograniczyć
wszystkim innym, całość posuwa się zatem dalej dotychczasową drogą bez wielkich zmian, a egoizm szkodzi
publicznej moralności nie bardziej, niż sprzyja jej utrzymaniu.
91. Bez p r z
e c z u c i a świata nadprzyrodzonego
człowiek byłby zaiste zwierzęciem; p r z e k o n a n i e o jego istnieniu jest wszelako dostępne jedynie
głupcom, a niezbędne degeneratom.
92. Osobliwa jest uwaga Johannesa Müllera[3]
w kwestii religii: „By osiągnąć
szczęście w życiu prywatnym i najlepiej kierować publicznym, nie wierz w nic, albo wierz mocno”. Pierwsze
wydaje mi się smutne, drugie niegodne.
93. Kiedy ludzie rozprawiają o Bogu, wydają mi się podobni
owym kalenberskim chłopom Lichtenberga[4],
którzy gdy nie mają noża, wkładają zamiast niego do pochwy kawałek drewna, żeby
tylko nie była pusta.
95a.
Jeśli ludzie potrafią pomyśleć sobie jakiegoś Boga, to myśl ta jest już Bogiem.
Być może jednak poza ową myślą nie ma żadnego innego.
95b. Istnieje
prawdopodobnie jakiś punkt centralny boskości i jakiś zespół jej cech, a wręcz
może coś, co porządkuje i stwarza, do czego wszakże bardziej się zbliżamy, gdy
mówimy: „Boga nie ma”, niż gdy, wyrażając to zgodnie z naszymi pojęciami, twierdzimy: „jest jakiś Bóg”.
96.
Religijność to fermentacja winna formującego się ducha i gnilna ducha w stanie
rozkładu.
97. Religia to poezja ludzi niepoetycznych.
98. Przesadna religijność może mieć w swych korzeniach z
gruntu różną postać. Czasem powstaje u ludzi o gorących uczuciach i rozpalonej
wyobraźni, którzy nadmierne napięcie tych podstawowych mocy przenoszą – jak na
wszystko inne – także na religię. Niekiedy wszakże pojawia się u ludzi ubogich
uczuciowo i pozbawionych wszelkiej wyobraźni, którzy – jako że człowiek nie
może żyć na takiej pustyni – chwytają
się gotowych już właśnie form religii z upartą gorliwością. Ten zapał jest
wszelako przy całej swej pozornej płomienności w istocie swej zimny, albowiem
nie rodzi się z ciepła, lecz ciepła poszukuje.
99. Jeśli istnieje jakiś Bóg, to nie
sposób uczcić go bardziej, niż powątpiewając weń na widok niezmierzoności jego
dzieł (nie zaś zapominając o nim po prostu).
100. Ludzie
niereligijni są religijni bardziej, niż sami sądzą, religijni – mniej, niż im
się wydaje.
101.
Powiedzenie owego ojca Kościoła: credo quia absurdum[5] zawiera pewną
słuszną treść. Ostateczny splot związków pomiędzy rzeczami, będąc czymś
wykraczającym daleko poza granice ludzkiego rozumu, musiał się wszak człowiekowi
wydać absurdalny. Dlaczego wszakże właśnie w jeden spośród wielu możliwych
absurdów wierzyć należy bardziej, niż w inne, tego co prawda stwierdzenie to
nie rozstrzyga.
104. Cześć oddawana zwierzętom przez niektóre narody
starożytne (i to nawet przez niektóre wyżej cywilizowane jak Egipcjanie) nie
jest wcale tak niepojęta, jak się to wydaje na pierwszy rzut oka. W stanie
całkiem pierwotnym człowiek w pewnych dziedzinach – czego nie sposób nie
zauważyć – kierowany jest mianowicie przez swój nierozwinięty jeszcze rozum
mniej pewnie, niż zwierzę przez swój nieomylny instynkt, doskonały i bez jego
kształcenia. Budowania siedzib, wygrzebywania korzeni, łowienia ryb, polowania
itd. to człowiek mógł się prędzej uczyć od zwierząt, niż one od niego. Dlatego
całkiem jeszcze prymitywny dziki musi postrzegać zwierzęta w wielu rzeczach
jako równe sobie, a w niektórych wręcz jako stojące wyżej odeń. W czym to one
mu ustępują, nie mógł dostrzec zanim niektóre z nich nie stały się jego
sąsiadami i domownikami. I tak powstaje kult zwierząt, respekt, jaki dla nich
żywi. Gdy potem narody osiągają wyższe stadium rozwoju, te mityczne i religijne
wyobrażenia ich prehistorii nie zanikają przecież z tego powodu, a jedynie
ulegają modyfikacji, zachowując urok tajemniczości przez zapomnienie przyczyny
swego powstania. Co uprzednio za prawdziwe uchodziło w literalnym sensie,
zachowuje teraz ważność w sensie symbolicznym i pozostaje użyteczne we
wszystkich epokach. W ten sam sposób daje się wyjaśnić śmieszność wszystkich
dawnych kultów. To pozostałości czasów prehistorycznych, zmodyfikowane,
uformowane i przycięte przez potomnych, którzy zawsze musieli oszczędzać ich
jądro zawierające w sobie właśnie to, co boskie. Kosmiczne jajo, kamień
Saturna, sierp Zeusa przyjmowane były niegdyś z pewnością dosłownie, dopiero
potem przeistoczyły się w symbole, a w końcu stały się śmieszne, albowiem
śmieszny jest każdy znak, któremu odbiera się znaczenie.
110. Czyż pogańska wizja świata nie jest prawdziwa? Życie nic
ci nie daje. Panują w nim fałszywi bogowie. Nic nie dochowa ci wierności poza
twoim własnym ja, jeśli ty sam pozostaniesz mu wierny.
113. Czyżby monoteizm żydowski
był w mniejszej mierze bałwochwalstwem niż politeizm grecki, a Jehowa w
mniejszej mierze antropomorficznym bogiem narodowym niż Zeus, Pallas Atena,
Afrodyta itd.? Czyżby wciąż zapominano, że bóstwa greckie nie były właściwie
bogami (jeśli rozumieć słowo Bóg według naszych pojęć), lecz demonami, elohim[6], które zapewne
usytuowane były ponad człowiekiem i sprawowały rządy nad zjawiskami sfery
powietrznej, ale same podlegały wyższym prawom oraz nie były stworzycielami
wszechświata, lecz same zostały stworzone przez niego i jego przedstawicieli?
Jeśli nazywamy je bogami, to już błędnie rozumiemy ich istotę i powinniśmy
raczej nazywać je duchami natury. To, co niewypowiedziane, nieodgadnione,
predestynujące, co tak często przywołuje Zeus Homera jako coś znajdującego się ponad
owymi demonami – oto co możemy uznać za odpowiadające naszemu Bogu; było ono
wszakże czymś najwyraźniej wyższym i
godniejszym niż ograniczony prowincjonalny Bóg żydowski.
115a. Chrześcijaństwo to religia melancholików i
hipochondryków. Jeśli natomiast islam sprzyja flegmie, a judaizm wpaja swym
zwolennikom pewną choleryczną gwałtowność, to poganina greckiego można chyba
słusznie nazwać szczęśliwym
sangwinikiem.
117. Chrześcijaństwo, gdy spojrzeć na jego najwcześniejszą
postać, pomyślane jest najwyraźniej
jedynie jako sekta. Ma w sobie cały ów separatyzm, ekskluzywizm, przesadę, ale
także ową życzliwość, które od zawsze właściwe były „cichym ziemi”[7].
Papiestwo umiało z tego prostego tworzywa uczynić wszelako coś, przez co nauka
ta, choć poświęcając swą najlepszą cząstkę, zdołała stać się religią
uniwersalną dla ludzi kochających i nienawidzących, żywiących nadzieję i
poddających się lękom. Protestantyzm zaś chrześcijaństwo jako religię u samych korzeni i nieodwołalnie
zniszczył.
118. Kto
praktykę pogaństwa porównać chciałby jednym zdaniem z praktyką chrześcijaństwa,
mógłby powiedzieć tak: Pogaństwo wywyższało tego, kto miał najwięcej zalet,
chrześcijaństwo tego, kto miał najmniej wad.
120. Idealizm to przecież właściwie nic innego jak
materializm odwracający kota ogonem, to znaczy uduchowienie materii, które
dochodzi do skutku, ponieważ ucieleśnienie ducha okazało się nietrwałe.
Podstawą chrześcijaństwa jest jednak spirytualizm, traktujący ducha i ciało
jako czynniki ze swej istoty różne, zjednoczone niepojętym aktem Stwórcy (harmonia
praestabilita?[8]).
121. Tym, którzy wierzą w transsubstancjację, powołując się
na słowa Chrystusa przy jej ustanowieniu: „Oto ciało moje itd.” można
przedłożyć takie oto zastrzeżenie: A zatem tamten chleb i tamto wino już
wówczas było rzeczywistym ciałem i rzeczywistą krwią Chrystusa, gdy on sam
siedział jeszcze przy stole żywy w swym ciele i krwi? A jeśli słowa przy owym
akcie ustanowienia mają znaczenie jedynie symboliczne, to dlaczego nie miałyby
mieć takowego później i teraz?
122.
Religia chrześcijańska tę ma nad wszystkimi innymi przewagę, że tak łatwo
dopasowuje się do wszystkich poziomów kultury, w pewnej mierze nawet do tych
najwyższych. Bierze się to z nieokreśloności jej twierdzeń i przepisów, która z
kolei ma swą przyczynę we fragmentaryczności jej świętych pism. Jej moralność,
choć mająca w sobie wiele przesady, jest przecież dobra i chwalebna, jej mity
można rozumieć symbolicznie, jeśli nie odpowiadają komuś w ich nieogładzonej
postaci, a nieograniczony niczym duch cieszy się nareszcie, gdy może sobie
narzucić pewne pozytywne ograniczenia, zwłaszcza gdy nie są one bardzo sztywne.
Można chyba zatem powiedzieć, że religia chrześcijańska trwać będzie do końca
świata. A przynajmniej żadna inna nie wyprze jej łatwo.
123. Czyż nie
byłoby to rzeczą w najwyższym stopniu niegodną bóstwa, gdyby w sprawach
najwyższej wagi ustanowiło prawa tak niejasne i trudno zrozumiałe, że
dopuszczałyby ze strony ludzi równie rozumnych i równie prawych wykładnie tak
sprzeczne, jak te dokonywane przez protestantów i katolików.
124. Na
religię chrześcijańską bardzo często wskazywano jako na główną przyczynę
nowszej kultury umysłowej, ostateczną jej i najistotniejszą podstawę. I jest
nią rzeczywiście, tyle że jedynie negatywnie. Religia chrześcijańska nie stawia
bowiem przeszkód żadnemu rodzajowi kultury, a to dlatego, że poza znakomitym
przykazaniem: „Kochaj Boga ponad wszystko, a bliźniego jak siebie samego”, nie
zawiera w swych zaleceniach nic stałego. Przez swój charakter toruje więc drogę
ogólnej humanizacji kultury, później jednak podąża za nią, zamiast ją
poprzedzać, i sama jest formowana, zamiast formować innych. Dlatego
chrześcijaństwo u swego zarania było kwietystyczne i separatystyczne, później sekciarskie,
w średniowieczu nieokrzesane i bałwochwalcze, potem okrutne i fanatyczne, by
dopiero w ostatnich czasach zawrzeć pokój z kulturą, jednak w dużej mierze
własnym kosztem.
125. To śmieszne, gdy twierdzi się, jakoby człowiek był przez
naturę przeznaczony do życia społecznego. Gdyby natura tego chciała,
uformowałaby nas jako istoty cząstkowe, wyposażone w odrębne zdolności i moce,
których zjednoczenie czyniłoby dopiero możliwym jakiś stan trwałej egzystencji
i szczęścia. Tego wszakże nie uczyniła, lecz sprawiła, że każdy człowiek jawi
się pewną całością, obdarzony wszystkimi
zdolnościami swego brata, a różny jedynie pod względem ich miary. Każdy zdolny
jest żyć jako pojedyncza istota. Powiedzenie przytoczone na początku jest w
ogóle nonsensem. Natura chce
wszystkiego, co człowiek potrafi.
126. Najtrudniejszym zadaniem każdego poprawiacza państwa i
świata jest najwyraźniej wiedzieć, ile głupoty i zła pozostawić trzeba z
konieczności w każdej ludzkiej instytucji. Albowiem to, co rozumne i dobre, nie
może praktycznie istnieć jako twór zbiorowy już choćby dlatego, że ma w nim
mieć swój wspierający udział tylu ludzi nierozumnych i złych czy choćby
pospolitych.
127. Nonsensem jest mówienie o jakimś prawie bożym już choćby
dlatego, że pojęcie prawa zawiera w sobie ideę pewnej niedoskonałości. Prawo
sprzeciwia się moralności stawiając zasadę egoizmu ponad zasadą miłości.
Tymczasem wszyscy zgodni jesteśmy co do tego, że wolą Bożą jest coś wręcz
przeciwnego. Prawo jest wytworem potrzeby i degeneracji, a zatem jest
pochodzenia ludzkiego. Słowo boże głosi: kochaj swego wroga; prawo zaś powiada:
zabij go, jeśli czyni ci szkodę. Bóg nakazuje: bądź pomocny swemu bratu, prawo
zaś pozwala mi dochodzić mych roszczeń, nawet jeśli dłużnik miałby z tego
powodu skonać z głodu. Nie ma boskich praw. Jeśli się wszakże powiada, jakoby
prawo pochodziło od Boga, albowiem od Boga pochodzi wszystko, wówczas także zło
i grzech pochodzą od Boga, a my
przestańmy głosić jego chwałę i nazywać
go świętym.
132. W państwie dzieje się tak samo jak w świecie: Kto nie
umie pływać, ten tonie.
Państwo jest instytucją powołaną do ochrony, nie – troski.
Pomagać winni pojedynczy ludzie. Co państwo daje umierającym z głodu, musi
odebrać głodnym.
Prawo nie może dać niczego poza prawem, albowiem jedynym
narzędziem, jakim dysponuje, jest przymus.
Prawo karze przestępstwa, natura – niezręczność.
135. Przeciwko zasadzie równości przytaczano taki oto
argument: to sama natura, różnie wyposażając ludzi, jest pierwszym źródłem
nierówności. Z pewnością! Jeśli wszelako natura czyni tak sama z siebie, to
pozwólcie jej działać dalej i zaoszczędźcie nam waszych praw.
138. Z monarchami jest jak ze słońcem: ludzie, którzy są mu
najbliżsi są także najczarniejsi.
143. Gdy ktoś mówi mi o państwie chrześcijańskim, to pragnę
zapytać sprawujących władzę: Czy jeśli wymierza się wam policzek, nadstawiacie
drugi? Czy miłujecie waszych nieprzyjaciół, czy może raczej ich uśmiercacie?
Czy przedkładacie nad waszą korzyść dobro bliźnich (narodów sąsiednich)? Czy
nie dozwalacie bogatemu wierzycielowi zlicytować ubogiego dłużnika, jeśli
tamten ma w ręku weksel z jego podpisem? Czy rozdajecie potrzebującym, czy też
raczej ściągacie od nich podatki? Jeśli zatem jako państwo czynicie coś wręcz
przeciwnego temu, czego naucza chrześcijaństwo, jak możecie być państwem
chrześcijańskim? Pojedynczy ludzie mogą, potrafią i powinni być chrześcijanami, państwo wszakże nie jest
instytucją chrześcijańską, lecz świecką, mającą na uwadze sztywne prawo i
korzyści. Chrześcijańskie jest o tyle tylko, o ile zbiegają się one z tym, co
ludzkie.
145. Oby Bóg sprawił, by to, co się drukuje i pisze, miało na
ludzi taki wpływ, jak obawiają się tego władcy i ich cenzorzy!. Przy tak
wielkiej liczbie dobrych pism, które mamy, świat już dawno powinien był stać
się lepszy, niż jest.
148. Spojrzenie w przyszłość jest rzeczą trudną, spojrzenie
wstecz ku przeszłości – jeszcze trudniejszą. Powiadam: spojrzenie czyste, to znaczy takie, w które nie miesza
się nic z tego, co tymczasem się wydarzyło albo wyszło na jaw.
151. Zawsze wydawało mi się czymś wielce śmiesznym, gdy ktoś
oskarżał bądź ganił zachowania jakiegoś narodu. Człowiek jest istotą
samodzielną, przejawiającą wolną wolę i stosownie do tego działającą najwyżej
wówczas, gdy jest sam.
Duch tłumu jest ślepy i zorientowany koniecznością, niczym
siły natury. Mężny zapał przejawiany w bitwie przez ludzi nienawykłych do
wojaczki i paniczna trwoga, ogarniająca walecznych, to tylko pojedyncze, ale
pewne na to dowody. Dlatego to, co czyni naród, jest zawsze dobre, tak jak ten
świat z pewnością jest światem najlepszym, a kto z gniewem spogląda na to, co
się dzieje, wydaje mi się takim samym głupcem jak ten, któremu nie podobałoby
się, że ogień ogrzewa, a lód chłodzi.
153. Nie wątpię, że w sprawach ludzkich, a więc także w
historii, obecna jest jakaś konieczność, tak samo jak w naturze. Jednak każdy
człowiek posiada zarazem swoją oddzielną konieczność, tak iż miliony kierunków
biegnie obok siebie równolegle, po liniach krzywych i prostych, krzyżuje się,
wspiera, spowalnia, dąży naprzód bądź wstecz, a przez to nabiera dla siebie
nawzajem cech przypadku i w ten sposób, pomijając już wpływ wydarzeń
naturalnych, niemożliwym czyni wykazanie
jakiejś przenikającej wszystko i wszystko obejmującej konieczności tego, co się
dzieje. Rzeczy mają się tu podobnie jak z pogodą, która z pewnością podlega
prawom równie określonym jak bieg ciał niebieskich, ale przez różnorodność
oddziaływań uniemożliwia przewidzenie czegoś pewnego na choćby tylko krótki
czas albo konsekwentne wyjaśnienie tego, co faktycznie nastąpiło.
155. Niczego nie słyszy się dziś częściej niż wyrażenia „nowe
czasy”, „nowa epoka”, którymi określa się naszą współczesność. Wyrażenie to ma
ze swej istoty coś pozornego. Ponieważ przyroda pozostaje wciąż ta sama,
podobnie jak fundamenty ludzkiej natury, coś całkiem nowego nie zdoła uniknąć
podejrzenia, iż jest w dużej mierze fałszem. Stwierdzenie: „stare nie powraca”
zachowuje bezdyskusyjną ważność, równie prawdziwa jest zapewne przeciwna mu konstatacja:
nihil novi sub mundo, „nic nowego pod słońcem”. Ciągła przemiana na
dawnych fundamentach – oto zasada wszelkiego bytu. Nie przeczy się w ten sposób
nowemu, lecz jedynie temu, co skokowe, przede wszystkim jednak pozbawione
wszelkich związków, nagłe. Nawet epoki, które słusznie nazywamy punktami
zwrotnymi w dziejach człowieka, są epokami z naszej, późniejszej perspektywy, w
rzeczywistości, to znaczy dla współczesnych, wcale nimi nie były.
Chrześcijaństwo, wielki zwrot ducha narodów, potrzebowało stuleci, by dowieść
swego wpływu na bieg świata. Odkrycie Ameryki, które w następnym wieku zmieni być może relacje pomiędzy
kontynentami, początkowo nie oddziałało na nic innego, jak tylko na walutę
opartą na metalach szlachetnych. Proch strzelniczy musiał najpierw unicestwić
dawną sztukę wojenną, stawiając na przykład początkowo wojska chrześcijańskie w bardzo niekorzystnej
sytuacji wobec potężnych ataków ze strony Turcji, by w naszym stuleciu w
przerażający sposób wyrównać szanse niewyćwiczonego bojownika na barykadzie i
doskonale wyszkolonego żołnierza. Jeśli sztuka drukarska tak szybko wkroczyła
ze wszystkimi tego następstwami w życie codzienne, to zawdzięczała to wyłącznie
temu, że w swym mechanicznym procesie mogła wykorzystać coś, co już zastała jako
gotowe: dzieła starożytnej klasyki.
Potrzebę tego sprzężenia albo przynajmniej paralelności
pomiędzy nowym i starym odczuwano nawet u zarania naszej „nowej epoki”,
pierwszej rewolucji francuskiej, tak mocno, że nawet zwolennicy terroru lat
dziewięćdziesiątych aż nazbyt chętnie spoglądali na swoją sytuację przez
pryzmat republiki rzymskiej.
167. Jednego z czynników wyjaśniających wielki rozrost władzy
papieskiej w stosunku do świeckiej w średniowieczu szukać należy być może w
okoliczności, że papieże byli wybierani, przy czym zawsze mniej lub bardziej
brano pod uwagę ich przymioty, podczas gdy władcy świeccy byli monarchami
dziedzicznymi. I rzeczywiście trudno w całym średniowieczu znaleźć papieża
pozbawionego wybitnych talentów.
181. Reformacja Lutra była – biorąc pod uwagę nieszczęścia,
jakie wojny religijne przyniosły zwłaszcza Niemcom – przedwczesna choćby
dlatego, że studia filologiczne rozpoczęły już wówczas ograniczanie ze
wszystkich stron zabobonu. Luther miał wiarę mocniejszą niż papież i wszyscy
jego kardynałowie. Atakując zewnętrzny zabobon, wzmocnił jedynie ten
wewnętrzny, a wywołując spór przeszkodził chrześcijaństwu stać się powoli tym,
co religię czyni dopiero błogosławieństwem oświeconych czasów: szacownym
przyzwyczajeniem, które się zachowuje, albowiem nikomu nie przychodzi do głowy
żaden lepszy pomysł, nie wnikając głębiej w jej podstawy i argumenty. To nie
przygana pod adresem Lutra i jego epoki, albowiem i on, i ona nie chcieli już wtedy dłużej tolerować
tego, co nie dawało się znieść, a kiepska to pociecha dla jakiejś generacji,
gdy się jej mówi, że za sto lat wszystko samo z siebie zmieni się na lepsze.
196. W Robespierze jest coś, co występuje rzadko, jest jednak
za to straszliwe, jak mało co: egzaltacja chłodnego umysłu. Thiers[9]
klucz do jego charakteru odnajduje w zazdrości. Ja sądzę, że swoimi
przeciwnikami bardziej gardził, niż im zazdrościł. Był pedantem rewolucji.
Tylko siebie uważał za mądrego, albowiem do jego wnętrza nie miało przystępu
żadne uczucie. Jeśli chciał być dyktatorem, to działo się tak dlatego, że nie
sądził, by ktokolwiek inny był do tego zdolny, a gdy później pertraktował z
wrogami Francji albo z Bourbonami, to przyczyną była z pewnością nie tyle
własna korzyść, ile pogarda.
199. Co popychało Napoleona do wszystkich jego gigantycznych
przedsięwzięć? – Pragnienie uszczęśliwienia Francji, świata? O tym zapewne
nigdy właściwie nie myślał. – Sława u potomnych? Nigdy dość mocno nie wierzył
chyba w nieśmiertelność duszy, by nieśmiertelność imienia mogła być dlań tak
potężnym motywem. – Więc co? Obecna w jego nieustannie pobudzonym umyśle
potrzeba wciąż nowych i wciąż mocniejszych podniet. Brakowało mu zdolności
rozkoszowania się czymkolwiek, dlatego ciągle musiał działać, jeśli nie chciał,
by strawił go wewnętrzny ogień. Podobnie
jak pijak musi w końcu pić kwas saletrowy, by poczuć cokolwiek na języku, tak i
zamiary Napoleona rozrastały się do kolosalnych rozmiarów i gubiły w bezmiarze.
To nie ambicja była ich dźwignia, lecz żądza czynu.
234b. Nic nie rozprzestrzenia się w ostatnich czasach szerzej
niż inwektywy skierowane przeciwko cenzurze. Nie jestem przyjacielem tej
instytucji, jednak argumenty, które się przeciwko niej wytacza, wydają mi się
wybrane wielce niezręcznie. Ogólnie rzecz biorąc, sprowadzają się one zwykle do
takiego oto: Cenzura jest ograniczeniem prawa każdego człowieka do wypowiadania
swych poglądów.
Sądzę wszelako, że pogląd, który nie ma ochoty szukać dla
siebie potwierdzenia w czynach, jest czymś wysoce niedorzecznym. Widzimy zaś,
że uczynki wszędzie są jakoś ograniczone. Społeczeństwo, pomyślność wszystkich
zależy od tych dobroczynnych ograniczeń. Skoro poglądy, jako że wpływają na
wolę, prowadzą do czynów, a pewne czyny są zabronione, dlaczego nie zabronić i poglądów, będących do nich
zachętą. Czyżby rzeczywiście każdemu miało przysługiwać prawo do wypowiadania
swoich poglądów? Czy także wówczas, gdyby były one szkodliwe, przywodziły ku
złemu, psuły obyczaje, wyśmiewały dobro, atakowały dobroczynne ograniczenia? True
words are things, powiada Byron[10], „słowa to rzeczy”, i sadzę, że ma
rację.
Przyglądając się bliżej, widzę także, iż owi obrońcy wolności
poglądów godzą się przecież na prawo powstrzymywania szkodliwych zapatrywań,
ale jedynie za pomocą kar wymierzanych po popełnieniu czynu (to znaczy po publikacji).
Wówczas jednak przecież pogląd taki już oddziałał szkodliwie, zamyka się zatem
stajnię, gdy konia już skradziono. Tak samo, powiecie, ma się rzecz z
uczynkami. Nikogo nie karze się jako złodzieja, póki czegoś nie ukradnie. Nawet
zabójcę traktuje się jako takiego dopiero wtedy, gdy spoczywające na ziemi
zwłoki nie pozostawiają żadnej wątpliwości co do jego winy. – Czyż dla ludzkiej
społeczności nie byłoby jednak nieskończenie lepiej, gdyby takim uczynkom można
było zapobiegać, zamiast je karać? Zobaczcie sami, czy wolność
dokonywania pewnych niewinnych uczynków, wolność równie niewątpliwa jak wolność
poglądów, nie bywa w stu przypadkach z góry już ograniczana. Zezwala się na
sprzedaż trucizn niezbędnych sztuce medycznej i paru innym rzemiosłom tylko z
zachowaniem pewnych środków ostrożności. Zakazane jest noszenie ukrytej broni,
także dla własnej obrony. Nie pozwala się na gry hazardowe, będące wszak dla
człowieka rozsądnego rozrywką całkiem niewinną. Ludzie nieposiadający
dokumentów poddani są uciążliwemu nadzorowi. Zbłąkanie pewnych przyjemności
potępia się nie tylko moralnie, ale i zapobiega mu ograniczeniami prawnymi. Ów
prewencyjny przymus, taka zapobiegająca złu cenzura
uczynków z największą korzyścią dla społeczeństwa posunęłaby się i do właściwego
uniemożliwienia tego, co zakazane, gdyby tylko w wypadku uczynków było to możliwe. Jednak w wypadku pism, druków jest
to możliwe. Powiedzcie sami: czyż nie byłoby szczęściem dla ludzkości i
literatury, gdyby za sprawą dobrej cenzury każde dzieło bezsprzecznie złe,
każde niosące zgubę i zepsucie zostało jeszcze przed upowszechnieniem
unicestwione w zarodku?
Czy więc powinna istnieć jakaś cenzura? – Tak, cenzura dobra. Ponieważ
jednak dobra cenzura nie jest możliwa, zła zaś jest gorsza niż żadna,
przeto nie powinna istnieć żadna, ale
tylko dlatego.
Co się wszakże tyczy dobrej cenzury, to musiałaby ona przede
wszystkim zadawane zwykle pytanie: „czy dane dzieło jest szkodliwe czy też
nieszkodliwe?” przeformułować w taki oto
sposób: „czy pogląd ten jest prawdziwy czy fałszywy?” Albowiem gdyby był
prawdziwy, a mimo to szkodliwy, to niech zmieni się to, czemu prawda szkodzi,
gdyż jest czymś złym, prawda zaś źródłem wszelkiego dobra. A powstrzymywanie
dobra dla ochrony zła, tylko dlatego, że to ostatnie już istnieje, to najgorszy
występek, którego może się dopuścić natura ludzka.
Cenzura winna zatem dopuszczać to, co prawdziwe (w sztukach –
piękne, co z różnych perspektyw jest jednym i tym samym), zakazywać zaś fałszu
i zła. Pytam wszelako: czyż nie ma całych krajów, czyż nie było całych stuleci,
w których trudno byłoby znaleźć jednego choćby człowieka zdolnego w każdych okolicznościach
rozpoznać prawdę i piękno we wszystkich ich postaciach? Ba, czy odkąd istnieje
rodzaj ludzki żył choć jeden człowiek, który mógłby we wszystkich przypadkach,
a choćby i tylko w jakimś przybliżeniu,
przypisać sobie ów dar rozróżniania? Czy sądzicie, że znakomici mężowie,
których ostatecznie można by zaakceptować jako
surogat takich sędziów, zamiast sami poszukiwać prawdy i tworzyć piękno,
wzięliby na siebie zabójczy dla ducha trud lektury niezmierzonych akt procesu,
którego wynikiem jest kultura umysłowa i prawda, by w każdym przypadku
odcinającym się od tła stwierdzać: „mnie wydaje się, że należy to ocenić tak
albo inaczej, ale nie czuję się do tego powołany”? A jeśli oni nie chcą się
tego podjąć, to cóż pozostaje wam
innego, jak sięgnąć po najmitów, płatnych wyrobników, którzy prawdziwym
nazywają to, co za prawdziwe uchodziło do tej pory, a fałszywym to, czego nie
rozumieją I im to powierzycie najsubtelniejsze dobra ludzkości, prawdę, dobro i
piękno?
Nie może istnieć cenzura, albowiem nie
istnieją cenzorzy.
238. Możliwe, że tym, czym dla kultury świata starożytnego
była wędrówka ludów i najazd obcych barbarzyńców, dla naszej dzisiejszej i jej
dalszego kształtowania będzie pojawienie się barbarzyńców rodzimych, zjawisko,
którego pierwsze zalążki stają się już wyczuwalne w przeludnieniu i komunizmie.
239a. Sens konstytucji nie polega na tym, że naród jest w
stanie sam rządzić się najlepiej – to przypadek bardzo rzadki – lecz na tym, ze
każdy ma prawo sam zarządzać – nieważne, czy
źle, czy dobrze – własnymi sprawami.
239b. Kpi się z konstytucji, ponieważ rząd aż nazbyt często
znajduje sposób, by zapewnić większość swym postulatom. Skuteczności
konstytucji nie należy jednak oceniać po postulatach, które faktycznie zostały
oddalone, lecz po tych, których rząd – przekonany zawczasu, że zostaną oddalone
– nawet nie ośmielił się przedłożyć.
267. Wszystkiemu winien jest katolicyzm. Dajcie nam dwieście
lat historii w protestantyzmie, a będziemy najpotężniejszym i najzdolniejszym
plemieniem niemieckim. Dziś mamy jeszcze talent do muzyki i do... konkordatów.
274. Niczego w ludzkich sprawach, zwłaszcza w polityce i
dyplomacji, nie myli się ze sobą tak często jak rozumność i przebiegłość. Różnią się one tym, że przebiegłość ma na oku tylko teraźniejszość i
szuka sposobów osiągnięcia najbliżej leżących zysków i korzyści, podczas gdy
rozumność wyprowadza współczesność z przeszłości, nie tracąc z oczu
prawdopodobnej przyszłości. Przebiegłość często widzi przeto ostrzej i prawie
zawsze jest zręczniejsza niż jej rozumna przeciwniczka, a to dlatego właśnie,
że ma węższe pole widzenia, a mniejszy obszar łatwiej ogarnąć wzrokiem niż większy.
Tyle że nierzadko ledwo zdobyta korzyść wymyka się jej z dłoni, a bohater dnia
dzisiejszego jest pośmiewiskiem jutra. Do tego dochodzi jeszcze i to, że ten niedostatek rozumnego wglądu, tym bowiem
jest przebiegłość, prawie zawsze łączy się z niedostatkami charakteru i woli,
przede wszystkim z próżnością i zabieganiem o własne korzyści.
Część
II
9a. Piękne jest to, co zaspokajając w pełni sferę zmysłów,
uwzniośla zarazem duszę. Co satysfakcjonuje wyłącznie sferę zmysłów, jest
przyjemne. Co uwzniośla duszę, nie osiągając tego przez doskonałą zmysłowość,
jest dobre, prawdziwe, słuszne, co tylko się chce, ale nie piękne.
9b. Piękno to doskonała zgodność zmysłowego z duchowym.
12. To, co estetyczne jest być może tożsame z wrażeniem,
jakie wywiera na nas to, co doskonałe w
swoim rodzaju. Właśnie dlatego, że to ostatnie zazwyczaj w jednostce nie występuje, pobudza
wyobrażenie gatunku, związku istot, całości i wynosi w ten sposób człowieka
ponad niego samego, a nawet ponad świat.
13. Piękne jest to, co przez doskonałość w swoim rodzaju
pobudza wyobrażenie doskonałości w ogóle.
14. Jest co prawda poglądem fałszywym, że forma jest w sztuce
rzeczą najwyższą, jednak najwyższym jest w sztuce cokolwiek o tyle tylko, o
ile w formie się ukazuje, to znaczy, o
ile artysta nie tylko to coś pomyślał i odczuł, lecz wyobrażone także
adekwatnie przedstawił.
18. W sztuce każde odstępstwo od natury jest albo stylem,
albo manierą. Stylem, jeśli dokonuje się za nakazem ideału, manierą, gdy wynika
z jakiejkolwiek innej motywacji.
21. Dzieło sztuki winno być jak natura, której jest
przemienionym odzwierciedleniem: czymś nie dającym się w pełni objaśnić nawet
najgłębszemu wejrzeniu badacza, a przecież już czymś dla zwykłego oglądu, i to czymś znaczącym. Kto stwarza coś,
co jest niczym dla powszechnej
zdolności pojmowania i nabiera kształtu dopiero pod wpływem głębokiej
refleksji, rozwiązał być może szczęśliwie jakiś problem filozoficzny w
przebraniu poetyckim, nie uformował jednak dzieła sztuki.
24. Sztuka tak się ma do natury, jak wino do winorośli.
27. O
właściwym uroku poezji nie stanowią idee, filozof jest może w posiadaniu
jeszcze donioślejszych spośród nich. W zachwyt wprawia nas to, że zimna możliwość pomyślenia owych idei nabiera w
poezji rzeczywistości. To cielesność poezji czyni ją tym, czym jest,
a kto, jak nowsi poeci, nazbyt pragnie ją uduchowić, ten ją unicestwia. – Z tym
wiąże się czar obrazu, metafory, porównania oraz to, dlaczego na przykład bajka
bardziej przemawia do przekonania, niż leżąca u jej podstaw zasada moralna.
28. Poezja i
proza różnią się od siebie tak, jak jedzenie i picie. Nie należy wymagać od
wina, by zaspokajało także głód, a kto, by to osiągnąć, w obrzydliwy sposób
kruszy do swego wina chleb, niech sam zjada te pomyje.
29a.
Uczyniliście poezję czymś ludzkim, ona jednak jest czymś boskim. Nie jest prozą
podniesioną na wyższy poziom, lecz przeciwieństwem prozy.
29b.
Proza jest pożywieniem człowieka, poezja jego napojem, który nie syci, ale
orzeźwia. Można jednak także, jak czynią to ostatnio Niemcy, pić piwo, w którym
sycące głód substancje poddaje się fermentacji i z którego obrasta się
tłuszczem, a jeszcze dodatkowo przyprawia o ciężki zamęt w głowie.
30. To, czego człowiek docieka i co wie, to nauka, to, co
czuje i czego pragnie, to poezja.
32. Prawdą
filozoficzną jest to, co daje się udowodnić, prawdą poetycką to, o czym
jest się przekonanym, albo lepiej: to, co jako prawdziwe się odczuwa, w przeciwieństwie do tego, o czym
się wie, że jest prawdziwe.
33a.
Pogodzenie świata z prawami uczucia –
oto zadanie poezji czy może raczej sztuki w ogóle.
34. Poezja
jest ucieleśnieniem ducha, uduchowieniem ciała, sentymentem intelektu i myślą
uczucia.
36. Nauka i
sztuka, albo, jeśli ktoś chce, poezja i proza, różnią się od siebie jak podróż
od przejażdżki. Zamierzenie podróży zawiera się w jej celu, zamierzenie
przejażdżki – w drodze.
37. Poezja Niemców ma wszystkie mankamenty wynikające stąd,
że wbrew naturalnemu biegowi rzeczy powstała dopiero po nauce. Sens i tylko
sens! Podczas gdy poezja winna przecież w stosunku do prozy być pewnym rodzajem
nonsensu.
45. Pogańskie postrzeganie świata to jego postrzeganie
ufundowane na naturze, dlatego na potrzeby poezji przedkładam je nad inne. Chrześcijańskie
opiera się na supozycjach. Ze swej istoty jest zatem uwarunkowane i
ograniczone. Kto wie, czy za trzysta lat zachowa jeszcze wartość. Pogańskie
zachowa ją dopóki będzie istniał świat, a ludzie pozostaną ludźmi.
46. Tak
zwane zasady moralne są największym wrogiem prawdziwej sztuki, albowiem jeden z
głównych przymiotów tej ostatniej polega właśnie na tym, że za jej
pośrednictwem można posmakować także tych stron ludzkiej natury, które prawo
moralne słusznie trzyma z daleka od rzeczywistego życia.
47b. Poezja to zniesienie ograniczeń życia.
50. Prozaiczne jest wszelkie dążenie, idące tropem jakiejś
rzeczywistości. Definicja Kanta[11]
pozostanie wiecznie prawdziwa. Piękne jest to, co podoba się bezinteresownie. U
podstaw wszelkiej poezji leży idea jakiegoś wyższego porządku świata, który
jednak nigdy nie daje się pojąć w pełni rozumem i dlatego także nigdy nie daje
się zrealizować. Tylko uczuciu, podobnie skrytemu w ludzkiej piersi, dane jest
uchwycić intuicyjnie jakąś owego porządku cząstkę. Celowość bez celu, tak
wyraził to Kant, patrząc głębiej niż jakikolwiek filozof przed nim i po nim.
51a. To, co leży u podstaw wszelkiej poezji, od czego się
zaczyna, to coś, co wiedzy umysłowej bynajmniej nie przynosi zaszczytu. Zaczyna
się mianowicie od obrazu, paraboli. Co sprawia, że obraz poetycki, trop,
parabola wywiera wrażenie, jakiego leżąca u ich fundamentu prawda nigdy by nie
wywarła? To – metafizyka winna rwać sobie z tego powodu włosy z głowy – że
istniejący rzeczywiście pyłek zawiera w sobie więcej siły przekonywania niż
wszystkie owe idee, na których winna się opierać bądź się faktycznie opiera
nasza kultura umysłowa.
51b. Cała poezja to jedynie parabola, figura, trop
nieskończoności.
51c. Na
ducha poezji składają się głębia myśli filozofa i radość, jaką odczuwa dziecko
na widok kolorowych obrazów.
52b.
Prawdziwym problemem jest pytanie, ile nonsensu wiersz nie tylko może, ale
wręcz musi zawierać. Albowiem sens to proza. Biada wierszowi, który daje się w
pełni objaśnić rozumowo!
55. Każda figura poetycka zawiera jakieś contradictio in
adjecto, co dowodzi wyraziście, że logika nie jest sędzią sztuki.
56. Siła wyrażenia obrazowego, a więc nie będącego wyrażeniem
adekwatnym, pochodzi stąd, że w wypadku wyrażenia adekwatnego dawno już
przyzwyczailiśmy się nic już nie myśleć i nic sobie nie wyobrażać. Obraz, a
idąc dalej, także parabola zmusza nas do wyjścia z tego gnuśnego
przyzwyczajenia, a określenie nieodpowiadające w pełni rzeczy działa silniej
niż całkowicie do niej przystające.
58. Geniusz różni się od talentu nie tyle liczbą nowych idei,
ile raczej tym, że czyni je płodnymi i zawsze ma je na właściwym miejscu.
Mówiąc krótko: tym, że w jego wypadku wszystko staje się całością, podczas gdy
talent wydaje z siebie, choćby i piękne, to przecież tylko – cząstki.
59. We
wszystkich sztukach podnosi się teraz wielki krzyk przeciwko regułom i powiada,
że geniusz nie może pozwolić się im krępować. To ostatnie jest zresztą prawdą.
Jednak uwolnienie od reguł – przez całkowite ich zniesienie – także tych,
którzy z pewnością geniuszami nie są, nieuchronnie musi prowadzić do nonsensu.
I do nonsensu prowadzi.
60a. Klasyczny to wolny od błędów.
60b. Geniusz
to osobliwość pojmowania, talent zaś to zdolność odtwarzania. Geniusz bez
talentu nie wydaje żadnych innych wartości poza w najwyższym stopniu
osobistymi. Obchodzi jedynie swego posiadacza i jego najbliższe otoczenie. Co
nie zostaje wykonane, jest puste, co wykonane być nie może – obłąkane. Talent
przynależy do świata. To umiejętność
przydania ideom siły przekonywania albo obrazu im przeciwstawnego.
Dzisiejsze Niemcy są ojczyzną ludzi genialnych, ale pozbawionych talentu.
60c. Nie jest
się jeszcze oryginalnym dlatego tylko, że pogląd powszechnie przyjęty stawia
się na głowie.
60d. Boże,
daj nam za każdy tuzin naszych geniuszy jeden tylko talent, a będziemy
uratowani.
62. Gdy zejdą
się talent i charakter, powstaje geniusz.
63. Geniusz
odnosi się do pojmowania, talent do wykonania. Talent bez geniuszu zachowuje
zawsze swoją wartość, geniusz bez talentu to zamierzenie pozbawione czynu, wola
bez umiejętności, twierdzenie bez siły przekonywania. Nikt o geniuszu nie mówi
częściej niż beztalencia.
65a.
Nieoczekiwane może co prawda i powinno pojawiać się w sztuce, ale gdy następuje,
musi sprawiać wrażenie koniecznego i usprawiedliwionego samo przez się.
65b. Artystę, w którym jako cechę charakterystyczną podkreśla
się oryginalność, już dlatego właśnie zaliczyć należy do artystów niższej
rangi. Albowiem umysły najwyższej rangi cechuje poczucie naturalności. Czynią
wszystko jak wszyscy inni, tyle że nieskończenie lepiej.
70. Mędrzec może i powinien znajdować się ponad swoim czasem,
ale nie poeta jako taki – winien być wszakże jego wierzchołkiem.
72. Dziełem nazywam
utwór, który posiada w sobie dość wewnętrznego życia albo wewnętrznej prawdy,
by przetrwać przynajmniej kilka spośród zmieniających się uczuciowych i
światopoglądowych faz epoki. Co powstaje z jednego tylko nurtu swoich czasów i
wraz z nim odchodzi, jest ulotką, choćby
liczyło i trzydzieści tomów.
74. Pisarze mylą się zwykle w dwojaki sposób: jedni są tak
zakochani w swoich myślach, że w ogóle nie biorą pod uwagę publiczności. Wielki
błąd, albowiem myśli się dla siebie, ale pisze się, drukuje i wystawia dla innych. Druga z tych
klas pragnie podobać się tylko publiczności. Trudno jednak przewidzieć, co
zawsze i wszędzie będzie się jej podobać, nie mówiąc już o tym, że takie
postępowanie prowadzi wręcz ku prostactwu. Prawda to stosowanie do poezji
zasady moralnej chrześcijaństwa: czego nie chcesz, by czyniono tobie, tego nie
czyń i drugiemu, i stawianie sobie przy pisaniu pytania: czy podobałoby ci się
to, gdyby napisał to ktoś inny?
84. Nawet jeśli publiczność nie jest najwyższym sędzią w
sprawach sztuki, to jest ławą przysięgłych, która nie znając prawa rozpatruje
dany przypadek posiłkując się swym prostym rozumem i wydaje ogólny werdykt:
winny albo niewinny.
Zastosowanie prawa należy jednak wówczas do krytyki.
85. Schematyzm i pedanteria w sztuce osądzają zawsze według gatunków, akceptując jedne, inne
odrzucając. Otwarty zmysł sztuki nie zna jednak gatunków, a wyłącznie jednostki.
Wyobrażenia absurdalne, które wszakże przez ich nieustanne
występowanie uznać należy za osadzone w
najgłębszej naturze człowieka. Dla filozofii dlatego właśnie nieakceptowalne,
dla poezji zaś niezwykle cenne: kara za występek dosięgająca nawet odległych pokoleń. Wpływ
rodzicielskiego przekleństwa i błogosławieństwa. Sny wieszcze. Przeznaczenie
połączone ze zdolnością do jego przewidywania i uprzedniego określenia. Bóstwo
ulęgające namiętnościom. Nemezis różnego rodzaju jako jedno z naturalnych
następstw uczynku. Jasnowidzenie. Wiara
w duchy. Wysłuchane w szczególnych przypadkach modlitwy. Szczęście i
nieszczęście pomyślane jako obiektywne.
94. Poezja komiczna dąży do pewnego ideału tak samo jak
poważna. Tyle że ta ostatnia ideał ów wyraża, podczas gdy pierwsza atakuje i
wykpiwa to, co jest ideału zaprzeczeniem.
110. Grecy dalecy byli od tego, by łączyć z ideą fatum jakieś
określone, zamknięte pojęcie. Rozmaitość form, w jakich fatum pojawia się w
tragedii greckiej dostarcza na to wymownego dowodu. Nie było ono dla nich
niczym innym jak tylko niewyjaśnioną przyczyną (nieznanym absolutem), leżącą u
podstaw wszelkich przemian, wszelkiej woli, wszelkiego działania, zapewne także
bytu. Dlatego w ich tragediach dochodzi do głosu raz jako nieuchronna
konieczność, raz jako cieszący się z cudzego nieszczęścia przeciwnik, to znów
jako mściwa Nemezis i dlatego, abstrahując od form chrześcijańskich, może
znaleźć zastosowanie także w nowszej tragedii. To, co mówi na ten temat
Schlegel, jest, by wyrazić rzecz najłagodniej, jednostronne.
Wprowadzenie idei Opatrzności jako zasady tragedii
romantycznej w miejsce fatum, będącego ponoć zasadą tragedii antycznej, to
nonsens. Gdy idea Opatrzności osiąga najwyższy stopień swego potencjalnego
natężenia i staje się czymś na wskroś praktycznym, ustaje możliwość tragedii w
ogóle. Albowiem z tej perspektywy ból i śmierć nie są już złem, a wszelka
namiętność pozostająca w konflikcie z Opatrznością jest zbrodnicza i przestaje
być tragiczna.
132. Zadanie poezji dramatycznej i epickiej wobec historii
polega głównie na tym, by planowość i całościowość, które historia pozwala
ujrzeć dopiero w wielkich swych partiach i okresach czasu, unaocznić w
przestrzeni niewielkiego wybranego zdarzenia.
136. Dla poety dramatycznego teatr jest tym, czym dla malarza
są ramy.
137. Odkąd nie chodzi się już do kościoła, teatr jest jedynym
publicznym nabożeństwem, tak jak literatura modlitwą prywatną.
165. Do śpiewania
jest język włoski,
by coś powiedzieć –
niemiecki
by przedstawić –
grecki
by przemawiać –
łacina
do pogawędek –
francuski
dla zakochanych –
hiszpański
a dla gburów –
angielski.
174. Wady
przekładów.
1. Poety nie da się przełożyć.
2. Poetów za bardzo nam się przybliża.
a) Zapominamy o przestrzeniach
leżących pomiędzy epokami i krajami, które dzielą od siebie wielkie umysły i
nazbyt wysoko podnosimy wymagania wobec współczesności.
b) Zapominamy, że sposób myślenia i
odczuwania autora to sposób myślenia i odczuwania obcego nam czasu i obcego
narodu, przyjmujemy je za nasze i tracimy przez to zdolność właściwego
postrzegania współczesności.
3. Psucie formy przez zbyt dokładne tłumaczenie.
[1]
Gwiazdozbiór Jaszczurki (Lacerta), opisany po raz pierwszy przez Jana
Heweliusza w 1687 r. próbowano kilkakrotnie przemianować: w 1697 r. francuski
astronom Augustin Royer zaproponował na cześć króla Ludwika XIV nazwę „Sceptre”
(Berło), a Johann Elert Bode w 1787 r. – „Honores Frederic” dla uczczenia
zmarłego rok wcześniej Fryderyka Wielkiego. Nazwy te jednak się nie przyjęły. –
W 1775 nadworny astronom króla Stanisława Augusta Poniatowskiego Marcin
Poczobut-Odlanicki nazwał ułożoną przez siebie nową konstelację 16 gwiazd
Ciołkiem Poniatowskiego (Taurus Poniatovii – od królewskiego herbu „Ciołek”).
[2]
Georg Christoph Lichtenberg (1742-1799), niemiecki fizyk, profesor uniwersytetu
w Getyndze. Zasłynął także jako wybitny aforysta. W swych Brulionach, wydanych pośmiertnie zapiskach na rozmaite
tematy często wyśmiewał oderwaną od życia książkową filozofię lubującą się w
konstruowaniu systemów i teorii, wysnuwanych często z dzieł poprzedników.
[3] Schweizergeschichte, t. III,
rozdz. 2, s. 83.
[4]
Kalenberg - księstewko przyłączone w 1705 r. do Hanoweru. Chłopi kalenberscy
uważani byli za szczególnie głupich. Zob. także przypis 2.
[5]
Credo, qia absurdum – (łac.) „Wierzę, bo jest to niedorzeczne”.
Sparafrazowany cytat z Tertuliana (De carne Christi, V), który w oryginalnej
wersji brzmi: „Certum est quia impossibile est” (Jest to pewne, ponieważ jest
niemożliwe).
[6] Elohim – jedno z
określeń Boga (czy właściwie bogów, gdyż elohim to liczba mnoga) w
Starym Testamencie.
[7] Aluzja do Ps 35, 20: „Bo
nie mówią o tym, co służy pokojowi, a dla spokojnych w kraju obmyślają zdradliwe
plany” (cyt. wg Biblii Tysiąclecia). Mianem tym określano często także
pietystów. Przekład Księgi Psalmów w edycji Brytyjskiego i Zagranicznego
Towarzystwa Biblijnego (1975) tłumaczą to określenie jako „spokojni w kraju”.
[8] Harmonia praestabilita
– tzw. „harmonia wprzód ustanowiona”, termin ukuty przez Gottfrieda Wilhelma Leibniza,
który określał tym mianem zestrojenie przez Boga autonomicznych monad.
[9] Louis Adolphe Thiers (1797-1877), polityk,
historyk i prawnik, autor 10-tomowej Histoire de la Révolution française (1823-27).
[10] W sztuce Marina
Faliero, V, 1.
[11]
„Piękne jest to, co podoba się w samej ocenie (a więc nie za pośrednictwem
czucia zmysłowego zgodnego z pojęciem intelektualnym). Z tego wynika samo przez
się, że musi ono podobać się całkiem bezinteresownie”. Krytyka władzy
sądzenia, przeł. Jerzy Gałecki, PWN 1986, s. 168.
Komentarze
Prześlij komentarz