Dekalog i Europa
Niezmiernie cenię Mecenasa Artura Nowaka. Dowiódł
wielokrotnie rzadkiej odwagi, empatii i determinacji, pomagając bezinteresownie
ofiarom kościelnej pedofilii, pozostawionym zwykle samym sobie przez wymiar
sprawiedliwości, a nawet rodziny. Stanął naprzeciwko potężnej instytucji,
mającej na swoje zawołanie władzę państwową z jej służbami, jawnymi i tajnymi,
a od niedawna także krótko ostrzyżonych bojówkarzy, chętnie „broniących”
kościołów i Kościoła. Jest współautorem (wraz ze Stanisławem Obirkiem) Gomory, jednej z ważniejszych książek
ostatnich lat. To wszystko budzi najwyższy szacunek i podziw. Podczas spotkania
z czytelnikami we Wrocławiu wypowiedział jednak mimochodem zdanie, wymagające
krytycznej refleksji, a to dlatego, że powiela pewien schemat myślowy, nie
tylko nieprawdziwy, ale – przez swoją powszechność – powodujący niebagatelne
szkody. Warto się nad tymi słowami – podkreślam: z całym szacunkiem dla
Mecenasa – zatrzymać na moment i poddać je uważnej analizie.
Podczas owego wieczoru autorskiego, 18 października we
Wrocławskim Domu Literatury, Artur Nowak powiedział (cytuję za relacją zamieszczoną na YT: https://www.youtube.com/watch?v=462MiJOJqSg
1:06:45): „…Potrzeba nam jakiegoś humanizmu, wartości Unii Europejskiej, które są bliższe Dekalogowi, chyba
najbliższe w tej chwili…”.
Czyżby? „Wartości UE” bliskie Dekalogowi? Powiało przez
moment grozą. No bo przyjrzyjmy się bliżej owemu Dekalogowi i przyłóżmy go do standardów
prawnych, obyczajowych i moralnych,
przyjętych w UE, przynajmniej w jej zachodniej części, która je w istocie
wyznacza, urzeczywistnia i promuje. Tekst
Dekalogu cytuję za przekładem ks. Jakuba Wujka.
1. Nie będziesz miał
bogów cudzych przede mną.
Nie słyszałem, by Unia Europejska chciała narzucić swym
obywatelom jakiś jeden kult religijny i prześladować wyznawców kultów
konkurencyjnych. Nie wydaje mi się także, by wyznawanie jakichś bogów cudzych spotykało się w krajach
Zachodu z potępieniem moralnym ich mieszkańców. „Wolność wyznania” to jeden z
fundamentalnych składników systemu „wartości” europejskich – jawnie i rażąco z
Dekalogiem sprzeczny.
2. Nie będziesz brał
imienia Pana, Boga twego, nadaremno.
Nie wydaje mi się, by w gdziekolwiek w Europie ktoś chciał
ścigać gospodynię domową, która na widok kipiącego mleka wydałaby okrzyk „Jezus,
Maria” czy „O mój Boże”. Choć zapewne autorzy Dekalogu uznaliby jej postępowanie
za wysoce naganne i godne surowej kary.
3. Pamiętaj, abyś
dzień sobotni święcił.
Nic mi nie wiadomo, by w UE przymuszano kogokolwiek do
uczestnictwa w obrzędach religijnych, i to nawet w dniach największych świąt.
(Z tą „sobotą” to jeszcze inna historia). W zlaicyzowanej Europie zachodniej ludzie
świętujący „dni święte” to dziś raczej zdecydowana mniejszość (poza
środowiskami muzułmańskimi, które rządzą się swoimi prawami, nie zawsze – jak
wiadomo – zbieżnymi z „wartościami UE”).
Dyskretnie pominę tu opuszczany w wersjach Dekalogu przeznaczonych
ad
usum Delphini fragment poświęcony sporządzaniu wizerunków Boga oraz podobizn tego, co jest na niebie w górze i
co na ziemi nisko, oraz rzeczy, które są w wodach pod ziemią.
Gdyby Europa chciała się zbliżyć do tego kategorycznego zakazu, to oczywiście
spora część jej dziedzictwa kulturowego musiałaby zostać potraktowana w taki
sam sposób, w jaki nie tak dawno potraktowano słynne posągi Buddy w Bamianie,
wysadzone w powietrze przez gorliwych wyznawców Allaha. Podobne pomysły nachodziły,
jak wiadomo także europejskich ikonoklastów, wcielających w życie Dekalog
bezkompromisowo i konsekwentnie, ale na szczęście pozostały jedynie epizodami.
4. Czcij ojca twego i
matkę twoją, abyś długo żył na ziemi, którą Pan, Bóg twój, da tobie.
Stosunek do rodziców upowszechniany w UE niewiele ma
wspólnego z „czcią” w rozumieniu Dekalogu powstałego w czasach, kiedy ojciec
rodziny był w istocie właścicielem żony i dzieci. To raczej rodzice są dziś
rozliczani z poszanowania praw swojego potomstwa – w krajach skandynawskich z
pewną nawet przesadą. Autorom Dekalogu nie byłoby zapewne łatwo znaleźć wspólny
język z urzędnikami Jugendamtu czy Barnevernet. Oczywiście w dalszym ciągu
zaleca się otaczanie opieką niedołężniejących rodziców, ale wcale nie oznacza
to wymogu bezwzględnego wobec nich posłuszeństwa, przyjmowania ich systemu
wartości czy podążania wskazaną przez nich drogą. W UE szanuje się raczej prawa
i autonomię jednostki, która wcale nie musi podporządkowywać się nakazom czy
zaleceniom rodzicielskim. Promuje się zazwyczaj relacje międzypokoleniowe oparte
bardziej na partnerstwie niż na jednostronnej „czci”.
5. i 7. Te przykazania to osobny rozdział i wypadnie omówić
je później, bo wymagają nieco bardziej wnikliwego komentarza.
6. Nie będziesz
cudzołożył.
Żaden europejski kodeks karny nie przewiduje sankcji za
zdradę małżeńską. Oczywiście może ona być dość istotnym czynnikiem w postępowaniach
rozwodowych: sąd może obarczyć winą za rozpad małżeństwa stronę, która dopuściła
się jakiegoś „skoku na bok”, co miewa konsekwencje na przykład przy zasądzaniu ewentualnych
alimentów na rzecz współmałżonka. Ale – co bardzo znamienne – takie poszukiwanie
nowego partnera poza zalegalizowanym związkiem nie zawsze spotyka się nawet z potępieniem
moralnym. Inaczej oceni się postępowanie kobiety, która wyszła za znacznie starszego
od siebie mężczyznę, by poprawić swoją sytuację materialną, a potem zdradza go
na prawo i lewo, inaczej zaś takiej, która maltretowana przez męża, ucieka od
niego i wiąże się z innym mężczyzną, okazującym jej szacunek i dającym poczucie
bezpieczeństwa. Wątpliwe, czy ktoś – poza może owym ministerialnym ekspertem od „cnót niewieścich” – nazwałby ją „cudzołożnicą”.
8. Nie będziesz mówił
fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu twemu.
W tym punkcie pełna zgoda: wszystkie kodeksy karne świata, co ciekawe
nawet te, których autorzy wyznają religie inne niż religie „Księgi”, ścigają za
składanie fałszywych zeznań. Wątpliwe jednak, czy czynią to pod wpływem
Dekalogu. Trudno sobie wyobrazić społeczność, w której kłamstwo w sądzie byłoby
oficjalnie dozwolone i akceptowane.
9. i 10. Nie będziesz
pożądał domu bliźniego twego, ani będziesz pragnął żony jego, ani sługi, ani
służebnicy, ani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy, która jego jest.
Tu sprawy mocno się komplikują. Wyznające zwykle liberalizm
ekonomiczny społeczeństwa Zachodu wręcz zachęcają do swego rodzaju zazdrości wobec
„bliźniego”, który osiągnął wyższą pozycję materialną, a to dlatego, że taka zazdrość
bywa czynnikiem ekonomicznie bardzo stymulującym. „Mój sąsiad kupił sobie
Mercedesa klasy S? Też chcę mieć takiego, więc założę firmę i za parę lat kupię
sobie samochód podobny albo jeszcze lepszy”. Oczywiście tego rodzaju
pożyteczne ekonomicznie uczucia wobec „bliźnich” bywają doprawione zwykle i
odrobinką zawiści, więc – zasadniczo – zalecenie, by nie pożądać cudzych „osłów”
wydaje się niepozbawione pewnych racji.
Inna kwestia to „żona” bliźniego. Tu powracamy poniekąd do
przykazania nr 6. Jedną z „wartości” europejskich jest – była już o tym mowa –
poszanowanie jednostkowej autonomii. A to oznacza: jeśli owo pożądanie żony bliźniego nie jest tejże żonie niemiłe i skłonna jest ona je
odwzajemnić, to przykazanie nr 9 traci w Europie swoją moc, ustępując miejsca respektowanemu
bez zastrzeżeń prawu do wolności kształtowania własnego życia, włącznie z prawem
dobierania sobie partnerów seksualnych. Oczywiście: możliwe są tu najrozmaitsze
konfiguracje, niewykluczające także zaistnienia zachowań nagannych, spotykających
się zatem ze słusznym potępieniem – jednak nie za pogwałcenie zakazu sformułowanego
w Dekalogu jako takiego, lecz na
przykład za złamanie lojalności obowiązującej wśród przyjaciół (przyjaciel
uwodzi żonę przyjaciela).
Jeszcze inny temat to pożądanie owych „służebnic”.
Przykazanie zawiera w sobie bardzo wyraźne ślady czasów, kiedy jeden człowiek
mógł posiadać oficjalnie drugiego człowieka: „służebnica” była własnością
swojego pana, który nie zawsze miał ochotę dzielić się jej wdziękami z
sąsiadem. Próba reaktywacji w UE tej części przykazania Dekalogu mogłaby więc natrafić
na zdecydowany opór nie tylko samych „służebnic”, ale i ich związków
zawodowych.
Powróćmy teraz do owych pozostawionych na boku przykazań 5 i
7.
5. Nie będziesz
zabijał.
7. Nie będziesz
kradzieży czynił.
Oba wydają się bezdyskusyjne. I zabójstwo, i kradzież
ścigane są też oczywiście przez wszystkie kodeksy świata, także przez kodeksy
europejskie. Problem jednak w tym, że norma Dekalogu odnosi się wyłącznie do członków
społeczności plemiennej, która jego przykazania sformułowała. Wobec obcych obowiązywały
zupełnie inne zasady. Jedną z nich tak wyrażono w Pwt 20, 10–20: „Jeśli podejdziesz pod miasto, by z nim
prowadzić wojnę, [najpierw] ofiarujesz mu pokój, a ono ci odpowie pokojowo i bramy ci otworzy,
niech cały lud, który się w nim znajduje, zejdzie do rzędu robotników
pracujących przymusowo, i będą ci służyli.
Jeśli ci nie odpowie pokojowo i zacznie z tobą wojować, oblegniesz
je. Skoro ci je Pan, Bóg twój, odda w
ręce – wszystkich mężczyzn wytniesz ostrzem miecza. Tylko kobiety, dzieci, trzody i wszystko, co
jest w mieście, cały łup zabierzesz i będziesz korzystał z łupu twoich wrogów,
których ci dał Pan, Bóg twój. Tak
postąpisz ze wszystkimi miastami daleko od ciebie położonymi, nie będącymi
własnością pobliskich narodów. Tylko w miastach należących do narodów,
które ci daje Pan, twój Bóg, jako dziedzictwo, niczego nie zostawisz przy życiu”.
Konsekwentne „zbliżenie” Dekalogu do wartości europejskich wymagałoby zatem nie
tylko restytucji niewolnictwa i patriarchatu w wersji skrajnej, ale i
zniesienia Konwencji Genewskich. Nie sądzę, by mec. Nowak był zwolennikiem
takiego pomysłu.
Także przykazanie 7. traciło swoją moc wobec „obcych”. Gdy
Izraelici mogą wreszcie opuścić Egipt, Pan ustami Mojżesza nakazuje im „pożyczyć”
od sąsiadów drogocenne przedmioty: „Synowie Izraela uczynili według tego, jak
im nakazał Mojżesz, i wypożyczali od Egipcjan przedmioty srebrne i złote oraz
szaty. Pan wzbudził życzliwość Egipcjan dla Izraelitów, i pożyczyli im. I w ten
sposób [Izraelici] złupili Egipcjan (Wj 12, 35 n. cyt. za BT).
W dzisiejszej UE rodowity Holender, który „złupiłby” w ten
sposób współobywatela narodowości
chińskiej czy arabskiej, podlegałby takiej samej karze jak za kradzież na szkodę
innego Holendra. A jego potomkowie raczej nie chwaliliby się „zapobiegliwością” dziadka.
A poza wszystkim: Czy naprawdę bez starotestamentowych „dziesięciu
przykazań” nie wpadlibyśmy sami na to, że zabieranie spod sklepu cudzego roweru
w celu wymienienia go pokątnie na dwie butelki wódki jest postępkiem nagannym,
którego należy się wystrzegać? Już młody Goethe pokpiwał sobie z apologetów Dekalogu,
którzy w boskim Objawieniu – utożsamianym, rzecz jasna, z Biblią – upatrywali
jedynego drogowskazu etycznego ludzkości: „A zatem gdyby Bóg nie powiedział i
nie zakazał wyraźnie: «nie będziesz nienawidził swego brata», to moja nienawiść
nie miałaby żadnych szkodliwych następstw! Nieumiarkowanie nie rujnowałoby mego
ciała, a występek nie zakłócał spokoju mej duszy!”. Żadne społeczeństwo nie mogłoby
zaistnieć bez pewnego zespołu norm regulujących współżycie zbiorowości. „Nihilizm”
jest jak próżnia doskonała – istnieje tylko w teorii. Podstawowe normy muszą
być zatem uniwersalne i służyć ochronie życia i własności. Diabeł – jak zawsze
– tkwi w szczegółach: nie jest przecież bez znaczenia, czy daną normę stosuje
się tylko w relacjach ze współplemieńcami czy także wobec obcych. Stary
Testament ze swym Dekalogiem opowiadał się za pierwszym rozwiązaniem, kultura
prawna i moralna nowożytnej cywilizacji europejskiej preferuje zdecydowanie to
drugie. To niebagatelna różnica.
Sporo racji miał więc Konwent UE obradujący pod
przewodnictwem byłego prezydenta Francji Valéry’ego Giscarda d’Estaing, gdy w przygotowanym
w 2003 roku projekcie tak zwanej „Konstytucji Europejskiej”, w pełni świadomie wspomniał
w preambule dokumentu o dziedzictwie antyku i rewolucji francuskiej, pomijając
jednak milczeniem chrześcijaństwo (ostatecznie w obliczu licznych sprzeciwów uzgodniono
formułę kompromisową, mówiącą ogólnie o inspiracji „kulturowym, religijnym i
humanistycznym dziedzictwem Europy”, ale niewskazującą na żadną konkretną
religię – Konstytucji i tak nie udało się jednak ratyfikować). Jeśli Europa przestrzega
dziś zbioru norm, zwanych prawami człowieka, to nie dlatego, że jest
zakorzeniona w dziedzictwie chrześcijańskim,
lecz dlatego, że to dziedzictwo – wraz z Dekalogiem – zdołała pozostawić za
sobą. I ogląda się za nim już tylko na swych Dzikich Polach.
Łączenie Dekalogu z „wartościami UE” jest więc operacją całkowicie fałszywą. I nie tylko fałszywą. To błąd także bardzo szkodliwy, bo utrwala mylne przekonanie o nierozerwalnym jakoby związku między europejską kulturą prawną i dziedzictwem judeo-chrześcijańskim, a wraz z nim złowrogą dominację Kościoła Rzymskokatolickiego, który w polskich warunkach jest praktycznie jedynym administratorem tego dziedzictwa i nim pozostanie. I z tego to statusu „kustosza” czy „strażnika” „tradycji” wyprowadza swoje nader doczesne i konkretne roszczenia wobec państwa i społeczeństwa.
Powielanie tego schematu myślowego – jak widać
przywoływanego już niemal bezrefleksyjnie i automatycznie – wzmacnia zatem de facto pozycję Kościoła. I to takiego,
jakim jest i jakim go opisali Artur Nowak i Stanisław Obirek w swojej Gomorze. Bo innego nie ma i nie będzie. Wiara w
możliwość zreformowania katolicyzmu jest wiarą równie naiwną jak niegdyś wiara
w możliwość zreformowania komunizmu. Skoro nie doczekaliśmy się „dobrych
biskupów” przez z górą półtora tysiąca lat – licząc tylko od czasów
konstantyńskich – to słaba jest
nadzieja, że doczekamy się ich w ciągu następnego tysiąclecia.
Więc lepiej – nie czekajmy.
Zob. także:
Komentarze
Prześlij komentarz