Prezydent w krótkich majteczkach
16 lipca
1919 r. prezydent Republiki Weimarskiej, socjaldemokrata Friedrich Ebert, odwiedził wraz z ministrem
obrony dziecięcy dom wypoczynkowy w
Haffkrug nad Bałtykiem. Pogoda sprzyjała, obaj mężowie stanu postanowili zażyć
kąpieli morskiej i dość lekkomyślnie dali się przy tym sfotografować w szortach.
Następstwa tej niewinnej rekreacji okazały się dla głowy państwa rujnujące.
Taki strój sam w sobie był w tamtych czasach postrzegany jako prawie
nieprzyzwoity (nawet mężczyźni wychodzili jeszcze na plażę w kostiumach
zakrywających cały tułów), a niemal 50-letni już Ebert budził na owym feralnym obrazie
jedynie bardzo odległe skojarzenia z Apollem Belwederskim.
No i się
zaczęło. Zdjęcie publikowano w coraz to nowych gazetach ku uciesze jednych, zgorszeniu
drugich. Może by się zresztą wszystko w ciągu kilka miesięcy rozeszło jakoś po
kościach, gdyby prezydent nie postanowił do obrony swej godności głowy państwa
wykorzystać aparatu sądowego. To się już
wtedy nie mogło skończyć dobrze. W ciągu całej kadencji procesów „o obrazę czci
głowy państwa” nazbierało mu się około
200 (!). A im było ich więcej, tym chętniej powielano zdjęcie z Haffkrug,
przerabiane nadto w pismach satyrycznych
na niezliczone karykatury i grepsy. Do dziś jest to chyba najczęściej
reprodukowany wizerunek Friedricha Eberta.
Ochrona czci
głów państw mogła być jako tako skuteczna, gdy za obrazę takiej głowy,
najczęściej koronowanej, winowajca mógł całkiem dosłownie postradać własną. Już
za czasów Eberta sankcje za tego rodzaju delikt były raczej
symboliczne, a i ówczesne sądy
niemieckie zachowywały się – podobnie jak dziś polskie – na ogół dość
przyzwoicie. Zmieniło się to radykalnie w III Rzeszy, ale to rozdział osobny. Dziś ściganie przestępstwa obrazy majestatu wydaje
się przedsięwzięciem nie tylko beznadziejnym, ale i doskonale wręcz
przeciwskutecznym. Pół biedy, gdy „zbrodniarz” rzuci „słowem uznawanym
powszechnie za" itd. Gorzej, gdy posłuży się parafrazą albo ironią. Już
Goethe, wbrew obiegowym opiniom gorący zwolennik cenzury prasowej, chroniącej
autorytet państwa, żalił się, że ironia – której notabene sam był
niedoścignionym mistrzem – „dostarcza tysięcznych sposobów dręczenia ludzi w
taki sposób, że nikt nie może wnosić jakiejkolwiek skargi”. Co Andrzej Duda i
jego kauzyperdzi poczną na przykład z takim oto wierszykiem, który już krąży wśród ludu? – Cytuję:
„Ciesz się, Narodzie Polan,
Co dumnie wstałeś z kolan:
Nadeszła Twa wielka chwila,
Masz prezydenta… geniusza”.
Już widzę
oczyma wyobraźni, jak profesor Bralczyk, powołany w charakterze biegłego
językoznawcy, dokonuje na sali sądowej uczonego rozbioru tej poezji ludu nadwiślańskiego,
cytowanej tymczasem z lubością przez media papierowe i elektroniczne –
oczywiście w ramach relacji z toczących się procesów – a może i tłumaczonej na
inne języki z zapałem godnym raczej dzieł naszych nieśmiertelnych noblistek i noblistów.
Łatwo
przewidzieć, co zostanie po obecnym lokatorze Pałacu Prezydenckiego. Niewiele.
Kto wie zatem, czy najtrwalszego miejsca w Historii nie zapewni mu ostatecznie skrzydlate słowo Jakuba Żulczyka.
Tak jak najtrwalszym wspomnieniem po Friedrichu Ebercie okazała się fotografia
z jego nadbałtyckich wywczasów.
Opisywana przez Pana fotografia - wraz z karykaturami - pojawiła się ostatnio na wystawie "Nie tylko Bauhaus. Międzywojenna fotografia niemiecka i polskie tropy" w krakowskim MCK (polecam zobaczyć - jest dostępna do 1 sierpnia 2021 roku).
OdpowiedzUsuńTak zastanawiam się jednocześnie, na ile fotografia ta dosłownie obrażała "głowę" państwa? Rozprawy sądowe, karykatury, przedrukowywanie zdjęcia - moim zdaniem - stanowiły obronę niewidzialności realnego „ciała” prezydenckiego, które jest, jak Pan zaznaczył, dalekie od kształtów Apolla Belwederskiego. Ta fotografia jest zupełnie innym rodzajem obrazy godności niż ta, której dopuścił - dopuszcza się - Prezydent Polski. Tam chodziło o przekroczenie norm widzialności (w tym i norm męskości), tutaj o głupie zachowanie (nienawistne, nietolerancyjne).
Bardzo dziękuję za ciekawy komentarz i wskazanie na wystawę. Nawet o niej wiedziałem. Zajrzę. W obu sprawach o obrazę są, myślę, pewne podobieństwa. Łączy je brak wyobraźni obu „obrażonych”, przerośnięte ego, naiwna wiara w potęgę posiadanej władzy, pewne zachłyśnięcie się nią, krótko mówiąc ich dość problematyczne kwalifikacje intelektualne.
Usuń