…jak wszystkie zwierzęta.
Bertolt
Brecht
Przeciwko zwodzicielom
Nie
pozwólcie, by ktoś was zwiódł!
Stamtąd nigdy
nie powrócicie.
Dzień odchodzi,
już prawie u wrót,
Noc się
zbliża, czujecie jej chłód,
Lecz
nowego świtu nie ujrzycie.
Nie
pozwólcie, by ktoś was omamił!
Życie krótką
jest chwilą jedynie[1].
Szybkimi
je siorbcie haustami[2]
Z
niesytymi was zostawi wargami,
Gdy wasz
czas bezpowrotnie przeminie.
Nie
pozwólcie, by ktoś jutrem was łudził!
Czasu
macie bardzo już mało.
Niech
gnije, kto dla nieba się trudził,
To życie
największym skarbem ludzi,
Już
niewiele go wam pozostało.
Nie
pozwólcie, by ktoś was opętał!
Niewolników
z was uczynił i nędzarzy!
Czegóż
jeszcze możecie się lękać?
Wszak
umrzecie jak wszystkie zwierzęta,
I nic
więcej już potem się nie zdarzy[3].
…jak
wszystkie zwierzęta.
Wiadomo dokładnie, kiedy ten wiersz
powstał, a przynajmniej po raz pierwszy został „upubliczniony” (bo to nie to
samo co „opublikowany”): 23 września 1918 roku Brecht, wówczas dwudziestoletni,
odśpiewał go przy akompaniamencie gitary w kręgu augsburskich przyjaciół.
Okoliczność, że pierwotnie miał to być utwór śpiewany, nie jest tu bez znaczenia
(zob. przyp. 1 do tekstu przekładu). Także później w różnych konfiguracjach Przeciwko zwodzicielom pojawia się jako
piosenka, kilkakrotnie też komponowano do wiersza muzykę. Pierwotny tytuł brzmiał
Pieśń wieczorna Lucyfera (wiersz o
identycznym tytule wyszedł kiedyś spod pióra Franza Werfla, ale poza
zbieżnością tytułów trudno między obu utworami
doszukać się istotnych podobieństw). Później Brecht rozważał jeszcze inny
wariant tytułu: Ostatnie ostrzeżenie,
wreszcie jednak zdecydował się na Gegen
Verführung – dosłownie „przeciwko zwodzeniu”. I w takiej też wersji wiersz ukazał
się po raz pierwszy w 1927 roku jako
ostatnia część Postylli domowej.
Podobnie jak inne części tego cyklu Przeciwko zwodzicielom ma charakter
lekko blasfemicznej parodii. Budową, układem rymów, homiletyczną melodyką i
swoiście dydaktyczną intencją przypomina dawne protestanckie pieśni kościelne.
Oczywiście tu wszystko jest niejako à
rebours, co zbliża utwór – zwłaszcza jeśli pamięta się o jego pierwotnym
tytule – do „kazania Szatana” na Brockenie z wykreślonych przez Goethego
fragmentów Nocy Walpurgii[4],
choć oczywiście mało prawdopodobne, by te wówczas jeszcze słabo znane teksty w
jakiś sposób mogły Brechta inspirować.
Takiej inspiracji dostarczała mu
raczej lektura Biblii, którą wówczas intensywnie czytywał. Już jesienią 1916
roku notuje w swoim dzienniku: „Czytam Biblię. Czytam ją na głos, rozdział po
rozdziale, ale bez przerwy, Hioba i Królów. Jest niezrównanie piękna, ale to
zła księga”. Z tej to „złej księgi”
zaczerpnął Brecht zapewne sam pomysł otwierającego wiersz wezwania: „Nie
pozwólcie, by ktoś was zwiódł!”. W Ewangelii Łukasza Jezus przestrzega uczniów:
„Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono” (Łk 21, 8, por. Mt 24, 4 i Mk 13, 5). Także
fragment najbardziej, zdawać by się mogło, bluźnierczy i wyzywający odwołuje
się do frazy biblijnej (Koh 3, 19): „Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co
i los zwierząt; los ich jest jeden: jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego, i
oddech życia ten sam”. Tyle że autora Księgi Koheleta okoliczność, że „w niczym
[…] człowiek nie przewyższa zwierząt”, prowadzi do smutnej konstatacji, iż „wszystko jest marnością” – Brecht ma w tej
akurat sprawie zupełnie inny pomysł.
Przeciwko
zwodzicielom
sprawia na pierwszy rzut oka wrażenie pewnej intelektualnej prowokacji
dwudziestolatka – zresztą: w tym wieku
śmierć wydaje się zwykle czymś kompletnie nierealnym, to zaś sprawia, że głos tak młodego człowieka w sprawie
umierania i (ewentualnych) pośmiertnych losów rodzaju ludzkiego nie brzmi zbyt
przekonująco. Pobrzmiewają zresztą w wierszu nuty dobrze znane w naszej części świata, która zaznała kiedyś
odgórnej, oficjalnej ateizacji (skądinąd w Polsce mało konsekwentnej):
obietnica „nieba” – cokolwiek mogłoby się za nią kryć – przedstawiona jako
prymitywne oszustwo, zachęta do hedonistycznego „używania życia”, krótko mówiąc,
religia jako „opium dla ludu”. Na dodatek autor znany jest wszak ze swych
prokomunistycznych sympatii, wszystko zatem układa się w prosty schemat
„prymitywnego” ateizmu, który bodajże Adam Michnik nazwał kiedyś – choć nie
wiadomo dlaczego – „tramwajowym”. Ten „tramwajowy (vel „jaskiniowy”) ateizm
dawno już ponoć został przezwyciężony, a dziś hołdują mu wyłącznie „niedouki” i
„ćwierćinteligenci”, ci zaś nigdy nie sięgną po późnego Kołakowskiego ani nawet
po Hansa Künga, który – choć doceniał poetycką wielkość utworu – to przecież
uznawał go za mało przekonujący, a nawet spróbował go przepisać na nowo,
zmieniając zakończenie na bardziej optymistyczne[5].
Ale u Brechta – nawet u Brechta
dwudziestoletniego – nic nie jest proste i jednoznaczne. Zauważa to nawet Horst
Krüger w swojej analizie wiersza[6]: z jednej strony skłonny jest go czytać jako
przełożone na język poezji dogmaty marksistowskiego „materializmu
dialektycznego”, z drugiej dostrzega przecież, że poeta nie zawsze zachowuje
„wierność linii”: „’Szybkimi je siorbcie haustami!’ Takie dionizyjskie
ekstrawagancje mają wartość zjawiska rzadkiego w marksistowskiej antropologii,
która człowieka pojmuje raczej jako część procesu ekonomicznego – i go
wykorzystuje”. Jak przy tym wiadomo, pod rządami wyznawców „materializmu
dialektycznego” nie zawsze było co „siorbać”, więc hedonizm i używanie życia
nie były postawami powszechnie zalecanymi.
Na tym nie koniec zagadek. „Szybkimi
je [życie] siorbcie haustami!”. Dlaczego nie po prostu: „pijcie”? Niemiecki
czasownik „schlürfen” to właśnie „siorbać”, „chłeptać”, czyli: spożywać jakiś
płyn w sposób, najdelikatniej mówiąc, budzący opory natury estetycznej. Duden
podaje także inne jeszcze znaczenie tego słowa: „etw. langsam u. mit Genuss in
kleinen Schlucken trinken“, czyli „pić coś powoli z rozkoszą małymi łykami”,
ale u Brechta to powolne smakowanie popijanej cieczy słabo się komponuje z
owymi „szybkimi haustami” (‘in schnellen Zügen’).
Autoironia? A może gorzka
świadomość, że nawet zażywając wszelkich rozkoszy ziemskich i tak się kiedyś
zostanie z „niesytymi ustami”? „Wczesny” Brecht wydaje się w swoich
hedonistycznych naukach ostrożniejszy niż „średni” Heine, który też proponował „niebo”
zostawić „aniołom oraz wróblom” i zająć się budowaniem „raju na ziemi” i któremu
śniły się jakieś „świątynne pałace”, zaludnione nowymi, pięknymi ludźmi,
celebrującymi swą boskość i zażywającymi
beztrosko rozmaitych uciech świata. Notabene Heine zmieni potem poglądy dość
radykalnie, Brecht chyba nie.
Nie to jest tu jednak
najistotniejsze. Upadek komunizmu nie dodał wiarygodności dogmatom
chrześcijańskim. A zresztą: komunizm był może i a-teistyczny (bo nie wierzył w
zaświatowego Boga), ale na pewno nie był a-religijny – miał swoje święte
księgi, dogmaty, swoich świętych, męczenników i swoich kacerzy, miał swój Rzym
i swojego papieża, więc pewnie dlatego nie potrafił dogadać się z konkurencyjną
religią, chrześcijaństwem – na ogół całkiem nieźle się dogadującym z
dyktaturami – bo jak wiadomo dwóch
papieży to o (przynajmniej) jednego za wiele. Jednak mimo klęski konkurenta
chrześcijaństwo nadal znajduje się w stanie coraz szybszego rozkładu, a ludzie
je porzucają nie dlatego, że chcą, nie oglądając się na przykazania kościelne,
uprawiać zwierzęcy hedonizm, lecz dlatego, że nie bardzo już wiedzą, dlaczego
mieliby wierzyć w opowieści, które w każdej innej religii uznają za mity.
Oczywiście wraz z gasnącym
chrześcijaństwem problem śmierci wcale nie znika. Gorzej: teraz każdy, kto
posłucha zuchwałych rad B.B. i nie da się „zwieść”, „omamić” ani „opętać”, musi się z nim uporać sam. Nie pomoże
mu w tym żaden duchowny ani prorok. Pomysły w tej materii bywają różne,
niekiedy dość osobliwe. Warto w każdym razie odnotować fakt, że na zachodzie
Europy wraz z dewaluacją chrześcijańskich obietnic „nieba” zyskiwała na
popularności jakaś niejasna wiara w reinkarnację, której ulegali choćby
Lessing, Goethe, Lichtenberg, okresowo może nawet Kant. Dziś wierzy w nią ponoć
kilkadziesiąt procent polskich katolików, a książki Jima B. Tuckera,
udowadniającego naukowo („naukowo”?) istnienie zjawiska powrotu do życia we
wciąż nowych wcieleniach, sprzedają się na pniu. Ale… Trzeba by tu zalecać
pewną ostrożność, bo skąd wiadomo, że w następnej inkarnacji przyjdziemy na
świat jako jedynak w rodzinie nowozelandzkiego milionera, nie zaś jako siódme
dziecko bengalskiej szwaczki?
Co więc pozostaje? A któżby był aż
tak szalony, by w tej sprawie co mniemać, albo i nie mniemać? (Jeśli wolno tu
tak przez sekundę zagadać Gombrowiczem). Rady Brechta warto jednak rozważyć. Bo jeśli
rzeczywiście umieramy „jak wszystkie zwierzęta”, nie tylko jak wszyscy ludzie,
to nie mamy powodów jakoś szczególnie się uskarżać na naszą kondycję. Umieramy
jak każdego dnia miliardy owadów, ptaków i innych istot – niektóre z nich nawet
zdarza się nam zjadać (piszącemu te słowa – żeby nie było nieporozumień – też
się to przytrafia). Jesteśmy więc w licznym towarzystwie, a zawsze przyjemnie
dzielić niedolę z innymi – zgodnie ze starym niemieckim powiedzeniem, że
dzielona radość to radość podwójna, dzielone nieszczęście to pół nieszczęścia
(tu zatem jakaś jedna tryliardowa albo jeszcze mniejsza). Może też zresztą
lepiej, jeśli „nic więcej już potem się nie zdarzy”? Chodzi nie tylko o to, że
nie zdarzy się wówczas żadne smoliste piekło. Skąd gwarancja, że w „niebie”
bardzo by się nam podobało? Ludzie marzą o „wieczności”, bo – jak to wywodził
Lem w Dziennikach gwiazdowych – nie
chcą umierać, ale woleliby cieszyć się ciepłym morzem i chłodnym cieniem drzew
na swojej działce niż jakąś niewiadomą wiecznotrwałością, w której nie bardzo byłoby
wiadomo, co ze sobą zrobić, będąc już tylko duszą bez ciała.
Więc może pomysł Brechta nie jest aż
tak „tramwajowy”, jak mogłoby się to dziś wydawać roztargnionym czytelnikom,
mimo trzydziestu lat „wolności” wciąż zmęczonych Marksem, którego nawet nigdy
nie wzięli do ręki?
Do zastanowienia…
[1] Fragment dość zagadkowy. W
oryginale:
„Laßt Euch
nicht betrügen!
Das Leben
wenig ist“.
W niektórych wydaniach i wersjach jednak:
„Lasst Euch
nicht betrügen,
Dass Leben wenig ist.
(Według dawnej pisowni oczywiście „Daß Leben wenig ist”).
Wiersz pomyślany był pierwotnie jako piosenka, a „das”
(rodzajnik) i „dass” (że), brzmią identycznie.
Szyk wyrazów (z orzeczeniem na końcu) wskazywałby tu jednak na zdanie
dopełnieniowe, które dosłownie należałoby rozumieć: „że życie to mało” = ma
niewielką wartość. Kłopot w tym, że niemiecki czasownik „betrügen” nie daje się
zasadniczo połączyć z „dass” – takie połączenie jest równie niepoprawne, jak w
polskim połączenie „omamić” z „że”.
Pojawia się tu na marginesie pytanie, czy takie wewnętrzne „pęknięcia”
oryginału należy przenosić do przekładu czy nie, ale nad odpowiedzią na nie
niech się zastanawiają tęższe głowy. Tu się akurat przeniosło, ale raczej przez
przypadek.
W niektórych przekładach tłumacze wstawiają tu „że”.
Np. w przekładzie włoskim Emilio Castellaniego i Roberto Fertonaniego:
„Non
lasciatevi ingannare
Che la vita sia poca cosa.
(Contro la
seduzione, w: Bertolt Brecht, Poesie
1918–1933, Torino 1968, s. 215).
Jakkolwiek by było – tekst niemiecki jest w tym
miejscu trochę niespójny, bo konstrukcja zdania podrzędnego nie znajduje tu uzasadnienia.
Nie wiadomo przez to, kto jest podmiotem konstatacji: „Das Leben wenig ist”:
autor (podmiot liryczny) czy raczej ci, przed którymi ostrzega, a którzy chcą
nas „zwieść”. Przekład zachowuje tę dwuznaczność: „Życie to chwila jedynie”
mogłoby być poglądem zarówno tego pierwszego (więc z niego korzystajcie), jak i
tych drugich (życie to marność).
[2] W oryg. „Schlürft es in vollen Zügen!“. Zob. Komentarz do wiersza.
[3]
Kto ciekaw oryginału,
znajdzie go np. tu: https://www.deutschelyrik.de/gegen-verfuehrung.html
[4] Zob. Paralipomenon nr 50 moim zbiorze komentowanych przekładów
Goethego: Goethe mniej znany. Przekłady
i szkice, Gdańsk 2011.
[5] Hans Küng, Życie
wieczne, Kraków 1993.
[6] Horst Krüger, Gegen Verführung,
w: 1000 Deutsche Gedichte und ihre
Interpretationen, hrsg. v. Marcel
Reich-Ranicki, t. VII, s. 262 nn.
Komentarze
Prześlij komentarz